Prasa skąpo informowała o rugach, jakie zostały przeprowadzone na posadach państwowych po 1997 roku, nie dawała też po sobie poznać, że się nimi bardzo martwi. Nie było trudno zdobyć odpowiednie wiadomości, ponieważ partie, które przeprowadzały czystki, chlubiły się tym, twierdząc, że dokańczają w ten sposób solidarnościową rewolucję. Upartyjnienie kryteriów doboru na stanowiska kierownicze, rekomendacje koteryjne czy klikowe oraz zwykły nepotyzm są oporne na krytykę, gdy przedstawiane są społeczeństwu jako spełnianie misji mającej przeobrazić kraj pod wszystkimi możliwymi względami – moralnym, politycznym, gospodarczym, a nawet religijnym. Skoro Polska jest katolicka, sprawdzonymi katolikami powinni być prezesi banków, członkowie rad nadzorczych, nie mówiąc już o kierownikach pogotowia ratunkowego czy dyrektorach szkół podstawowych. Prasa tylko półgębkiem zgłaszała zastrzeżenia, zasadniczo popierała rugi i awansowanie kombatantów Czwartej Brygady, rozrastającej się do wielkości armii. Głośno było jedynie o tych przypadkach, gdy o jakieś wysoko opłacane stanowisko rywalizowali naraz protegowani obu członków koalicji. Całe nagromadzone oburzenie prasy na partyjny i rodzinny egoizm wydało się dopiero teraz, gdy w województwie pomorskim, gdzie SLD ma coś do powiedzenia dzięki wygranym wyborom samorządowym, pojawił się on bez żadnych misjonistycznych zasłon i ozdób. Niesamowity krzyk boleści, jaki wydali dziennikarze prasy posierpniowej, tchnie szczerością i autentyzmem, zdradzając tym samym, w czym naprawdę upatruje ona sedno sporu między obozem solidarnościowym a SLD. Chociaż w takim afekcie trudno zachować zdolność trzeźwego obserwowania i prawie niepodobieństwem jest nie pomylić proporcji, kierownictwo SLD postąpiło słusznie, kierując sprawy opisane w gazetach do komisji powołanych do oceny etycznej strony działań członków partii. Etyka dzięki temu pojawia się w naszym życiu politycznym w nowym i bodajże dosłownym sensie. Deklarowanie etycznej polityki ma w sobie coś dwuznacznego. Czy ktoś mógłby dać przykład dyktatury, która nie zapowiadała etycznej przemiany narodu? Salazar, Franco, Pétain byli zapamiętałymi zwolennikami etycznej polityki i ich narody dobrze jeszcze pamiętają, jak szukały schronienia przed nawałą państwowej moralności. Cechą Piłsudskiego, świadczącą, że nie miał danych na nowoczesnego dyktatora, była jego odraza do moralistyki i rezygnacja z etyki jako narzędzia władzy. SLD nie ma żadnych szans dorównania partiom posierpniowym, jeśli chodzi o głoszenie moralności dla innych i posługiwanie się etyką w celu poniżenia przeciwnika. I bardzo dobrze, że tego nie próbuje. Dla Solidarności i tego wszystkiego, co z niej wyrosło i pozostało, jest oczywistością, że podział na ludzi dobrych i złych pokrywa się z podziałem na obozy polityczne. Kryterium moralności pokrywa się z kryterium politycznym; niemoralni zgromadzili się w partii przeciwnej, a jeśli i u nas trafi się ktoś nieetyczny, to będzie nim ten, kto chce kompromisu z tamtymi. Rozejrzyjmy się po partiach, po mediach, po frakcjach kościelnych, a zobaczymy, że tam, skąd rozlega się najgłośniejsza moralność, tam też kłębi się najwięcej nienawiści i tam też jest najwięcej żarłoczności na pieniądze i władzę. SLD, jeśli dobrze pojąłem cel powołania wewnątrzpartyjnych komisji etycznych, nie zbliża się do tych, co wojują maczugą moralności. Lewica, doświadczona historycznie, pojmuje etykę polityczną w sensie najprostszym, pierwotnym i szczerym, jako po prostu przyzwoitość, i wymaga jej od swoich członków, nie troszcząc się zbytnio o zbawienie duszy przeciwników. I to jest słuszne. My sami – mówią eseldowcy – chcemy być przyzwoici i według naszego, a nie waszego kryterium etycznego; w wasze nie wierzymy, ono służy temu, aby nas konfundować, pętać wewnętrznie i w ten sposób dalej osłabiać myślowo, co do tej pory dosyć dobrze wam się udawało. Jeśli się przekonamy, że nasi pomorscy towarzysze popełnili czyny niewłaściwe, ukarzemy ich, ale nie dlatego, żeby wam dać satysfakcję, lecz o tyle, o ile uznamy to za słuszne. Ach, ta moralność! Najwznioślejszą cnotą moralną jest miłosierdzie. Dziennikarze, i nie tylko ci z czasopism katolickich, znowu przeżywają chwile niezwykłego wzruszenia. Papież okazał miłosierdzie wynajętemu mordercy, a prezydent Włoch, choć z dużym opóźnieniem, ułaskawił Ali Agcę. Już nie będzie siedział we włoskim więzieniu, będzie siedział w tureckim. Czego nie mógł sobie przypomnieć przed włoskimi sędziami, może sobie łatwiej przypomni dzięki tureckim metodom śledczym. Gdyby się to miało okazać prawdopodobne, łatwiej go będzie uciszyć
Tagi:
Bronisław Łagowski