Polska przeszła przez kryzys nie tylko suchą stopą, ale także z pustą głową Krzysztof Blusz – analityk spraw międzynarodowych i doradca, wiceprezes zarządu WiseEuropa O co w tej chwili toczy się gra w Unii? Wychodzi Wielka Brytania – to wiemy. Ale co dalej? – Nikt nie wie, co dalej. Kluczowe jest to, żeby do czasu, kiedy wymyślimy, co dalej, zachować spójność, nie doprowadzić do przekształcenia się tej fragmentaryzacji, do której doszło w ostatnich latach, w dekompozycję. W Polsce są politycy i publicyści, którzy uważają, że dekompozycja jest przesądzona i należy się z nią pogodzić. – Nikt o zdrowych zmysłach nie życzy sobie, żeby doszło do upadku współpracy politycznej w Europie. Owszem, tak czy inaczej, Europa nadal będzie istnieć i nadal będzie istnieć polityka w Europie. Pytanie tylko, czy tę politykę będziemy realizować jako wielostronną współpracę, czy wrócimy do układania współpracy dwustronnej, do koncertu mocarstw. Do modelu, który znamy z historii i którego skutków wielokrotnie doświadczaliśmy w sposób aż nadto nieprzyjemny. Gra Niemiec Jak dostrzec w tym europejskim bałaganie to, co ważne? Brexit, Rosja, ruchy populistyczne, wybory w Holandii, we Francji, w Niemczech… – Mamy sytuację niepewności i nieoznaczoności, to nie tylko sprawa zagrożeń, które znamy, bo z miesiąca na miesiąc przybywa nam elementów destabilizujących. Wszystko się łączy i wpływa na wszystko. A zaczęło się od tego, że negatywnie zweryfikowały się elementy obecnego kapitalizmu, jego neoliberalnego modelu. I mamy tego ogromne konsekwencje. W Polsce mało je odczuwamy. – Często mówię, że Polska przeszła przez kryzys nie tylko suchą stopą, ale także z pustą głową. Nie do końca zrozumieliśmy, co się wydarzyło w Europie Zachodniej. A konsekwencje są – choćby w postaci nadal istniejącej potężnej nierównowagi ekonomicznej. Poza tym niektórzy mają kryzys zadłużenia, inni – kryzys sektora finansowego, jeszcze inni – kryzys konkurencyjności gospodarki, która właściwie niczego nie produkuje i nie ma co sprzedawać. A jednocześnie istnieje kraj tak doskonale funkcjonujący pod względem ekonomicznym jak Niemcy, którzy mają największą nadwyżkę na świecie – większą niż Chińczycy – i mówią: my nic z tym nie możemy zrobić, tacy jesteśmy konkurencyjni! Wiedzą, co mogą zrobić… – No tak, wszyscy wiedzą, co zrobić, ale trzeba wygrać wybory… Polityka przeszkadza w rozstrzygnięciu tego, bo trzeba by zapłacić, jedni za drugich, a ona na to nie pozwala. Wybrano więc rozwiązanie prowadzące do odbudowy narodowych fobii. Krytyka adresowana do Niemców i Niemiec za sposób rozwiązywania spraw kryzysowych ma, niestety, uzasadnienie. Niemcy bowiem ze względu na ograniczenia polityczne zdecydowały się na takie zarządzanie kryzysem europejskim, które de facto przerzuciło jego koszty na społeczeństwa, które już za to wszystko w jakimś sensie zapłaciły. I to spowodowało ten wielki spadek apetytu na europeizację nas wszystkich. A potem doszła fala imigrantów. – Niezgoda na ponoszenie kosztów kryzysu plus elementy związane z polityką tożsamości zmieniły nasz kontynent. Choć proszę zwrócić uwagę na Hiszpanię – ten kraj przeszedł wielki kryzys, ale nie ma tam eurosceptycyzmu. Bo oni pamiętają czasy, kiedy za Ortegą y Gassetem powtarzano: problemem jest Hiszpania, rozwiązaniem jest Europa. Widać więc, że w każdym kraju te uwarunkowania są inne. Od Unii chcemy wiele Na Europę zaczynają źle patrzeć Włosi, Francuzi, Holendrzy. – Dzieje się tak, kiedy państwo narodowe nie jest w stanie rozwiązać ich problemów. Dwa lata temu robiliśmy duże badania w siedmiu krajach europejskich, od Grecji aż po Skandynawię. Pytaliśmy ludzi, jak chcieliby widzieć Europę po kryzysie. A pytaliśmy o rzeczy konkretne. Na przykład: kto powinien gwarantować wasze pensje, państwo narodowe czy Unia Europejska? Kto powinien wam gwarantować pracę? I co się okazywało? Że ludzie w stosunku do Unii Europejskiej mają oczekiwania w kwestiach, do zajmowania się którymi Unia nie została wymyślona. Chcą, żeby gwarantowała pensję? – Albo pracę. Unia! A nie państwo narodowe! Mamy więc z jednej strony sytuację, kiedy Unia była nieskuteczna w wymuszaniu na państwach narodowych przestrzegania pewnych standardów. A z drugiej – potężne oczekiwania, których UE nie jest w stanie zaspokoić, bo nie po to była tworzona. Nie ma mechanizmów, jednoprocentowy budżet to nie jest zdolność budżetowa, która by pozwoliła organizować politykę publiczną na poziomie całej Europy, jak oczekiwaliby obywatele. A przecież nikt się nie zgodzi na to, żeby był wspólny podatek europejski. Żeby było więcej pieniędzy. Słabo więc ta Unia wygląda. – Proszę pana! Spójrzmy na Europę spoza Europy! To wciąż centrum