Dziesięć krajów z najszybciej malejącą liczbą ludności znajduje się w naszej części świata Na pierwszym miejscu Bułgaria, z nieznaczną tylko przewagą w stawce, potem Łotwa, za nimi trzecia Ukraina, czwarta Mołdawia i piąta Chorwacja, które zaciekle walczą o to ostatnie miejsce na podium. Pierwszą dziesiątkę rankingu zamykają, z niewiele gorszymi wynikami, Litwa, Rumunia, Serbia, Polska i Węgry. Niestety, tak nie wygląda ani klasyfikacja medalowa igrzysk olimpijskich, ani zestawienie krajów pod względem wzrostu gospodarczego czy inwestycji zagranicznych. To lista tych, które zdaniem analityków ONZ stracą do 2050 r. największy odsetek ludności. Znikają, bo emigrują Europa Środkowa, Bałkany, kraje bałtyckie i niektóre byłe republiki radzieckie stają się największą na świecie areną depopulacji. W całej pierwszej dziesiątce zapowiadana jest utrata od niemal jednej czwartej (23% w przypadku Bułgarii) do ponad jednej siódmej (15% na Ukrainie) ludności. A w czołowej dwudziestce zestawienia znajdziemy tylko pięć krajów spoza szeroko pojętej centralnej Europy – są to Korea Południowa, Portugalia, Liban, Grecja i Japonia. Nasza część Starego Kontynentu wyludnia się w zastraszającym tempie i nie widać szans na odwrócenie trendu. Najbardziej oczywistym źródłem tego zjawiska jest masowa emigracja, przede wszystkim młodych obywateli krajów Europy Środkowej czy Bałkanów, po kolejnych etapach rozszerzenia Unii Europejskiej w 2004, 2007 i 2013 r. Mający swobodę podróżowania, osiedlania się i podejmowania pracy w większości krajów starej Unii młodzi Polacy, Chorwaci czy Łotysze falami wyjeżdżali z ojczyzn, głównie do Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Włoch. Skutki demograficzne tego odpływu już teraz przybierają drastyczną skalę. Doskonale widać to na przykładzie Bułgarii. ONZ szacuje, że w ciągu najbliższych trzech dekad będzie tam mieszkać aż o 1,7 mln mniej osób (obecna populacja nieznacznie przekracza 7 mln). To tak, jakby z mapy wymazać całą stolicę, Sofię, z przylegającym do niej obszarem metropolitalnym. I choć akurat miasta, przynajmniej te największe i najważniejsze dla gospodarki, nie zmagają się w aż takim stopniu z depopulacją, sama wizja zupełnego wyludnienia się miasteczka czy wioski jest jak najbardziej realna dla tysięcy miejsc w tym regionie. Brytyjski tygodnik „The Economist” przytoczył historię niespełna 60-tysięcznego miasta Vratsa, położonego w jednej z najbiedniejszych części Bułgarii, na górzystym północnym wschodzie. Niegdyś miejscowość ta była popularnym kurortem zimowym i uzdrowiskiem, dziś desperacko walczy o przeżycie. „The Economist” cytował wypowiedź burmistrza Vratsy Kalina Kamenova, który bezradnie przyznawał, że bez wsparcia Sofii i rządowych programów jego miasto w ciągu dekady może się zamienić w wioskę duchów. Takich historii w Europie Środkowej, na Bałkanach czy w krajach bałtyckich są tysiące. Miasteczka czy wioski, często malowniczo położone, za poprzednich systemów politycznych przeżywające okres świetności, dzisiaj stały się praktycznie cmentarzyskami. Początków ich upadku należy szukać jeszcze w transformacjach ustrojowych lat 80. i 90. Szybka, często dzika i przesiąknięta korupcją prywatyzacja doprowadziła do bankructwa przedsiębiorstw i gospodarstw rolnych czy do zapaści cen na rynkach spożywczych. Młodzi wyjeżdżali więc do miast – najpierw na studia, potem do pracy. W kolejnych latach, gdy do paszportów dodano: „Unia Europejska”, a rodzime gospodarki nie były w stanie zniwelować dystansu dzielącego ich od Europy Zachodniej, nadszedł następny etap migracji – poza granice ojczyzny. Przyśpieszenie, jakiego nabrał ten exodus po wejściu do Unii, najdobitniej pokazuje z kolei przykład Rumunii. Według danych Eurostatu, unijnej agencji statystycznej, całkowita liczba Rumunów przebywających na stałe poza granicami kraju pomiędzy 1990 a 2000 r. utrzymywała się na podobnym poziomie 100-150 tys. Tylko w pierwszych dwóch latach po wejściu do UE w roku 2007 wyjechało 600 tys. osób, a kolejne 300 tys. wyemigrowało w latach 2009-2016. Licząca dziś niecałe 20 mln mieszkańców Rumunia w ciągu zaledwie 10 lat członkostwa w Unii straciła w procesie migracyjnym mniej więcej 5% populacji. Mało nas Tak wyraźny ubytek i negatywne prognozy nie wynikają tylko z wyjazdów na Zachód. Zdecydowana większość krajów Europy Środkowej ma ogromne problemy z utrzymaniem przyrostu naturalnego. Młodzi obywatele wyjechali, najmłodsi się nie rodzą, najstarsi umierają. Jak podaje Eurostat, w 1990 r. przyrost naturalny w Polsce wynosił 2,06 na 1000 ludności, ćwierć