Europejska stolica prowincjonalizmu

Europejska stolica prowincjonalizmu

W cieniu debaty w Parlamencie Europejskim o łamaniu zasad demokracji w Polsce i fali komentarzy mediów zagranicznych o zagrożeniach dla praw obywatelskich w kraju rządzonym przez PiS, we Wrocławiu zainaugurowano roczne obchody Europejskiej Stolicy Kultury. Wiele lat temu władze miasta sądziły, że będzie to łatwy i przyjemny pretekst do promocji swojego dorobku. Nie przypuszczały wtedy, że impreza trafi na tak kiepski poziom nastrojów społecznych i mroczną atmosferę polityczną. Trudno bowiem mówić o otwartości kulturowej czy europejskiej tolerancji, kiedy w Europie głowę podnosi ksenofobia do spółki z nienawiścią etniczną czy rasową, a w Polsce podgrzewa się prymitywny nacjonalizm i niechęć do różnorodności kulturowej bądź etnicznej. Jeśli władza chce odwrócić uwagę od swojej nieudolności i realnych problemów, zawsze musi przekierować zainteresowanie opinii publicznej na jakiś niegroźny dla niej temat zastępczy – raz mogą to być imigranci, raz groźni przestępcy, innym razem sprzedawcy dopalaczy. Wtedy i motłoch ma uciechę, i władza może bezkarnie zaostrzać przepisy oraz wzmacniać represyjność pod pretekstem „zapewniania bezpieczeństwa”. Tylko że niewiele ma to wspólnego z demokracją. Ostatnio wszelkie zarzuty o kryzys demokracji władza w Polsce odrzuca twierdzeniem, że mamy „wolne wybory”, „wolne media”, a ludzie wciąż mogą organizować demonstracje. Istnienie procedury wyborczej, w której większość obywateli nie uczestniczy, dowodzi raczej marnej jakości demokracji. Podobnie jak „wolne media”, które same się cenzurują, aby schlebiać gustom coraz bardziej brunatnej gawiedzi. Demonstracji nikt jeszcze nie rozpędza gazem łzawiącym czy policyjnymi armatkami wodnymi, bo na razie nie stanowią one realnego zagrożenia dla władzy. A można nawet powiedzieć, że w pewnym sensie rozładowują napięcia i frustracje społeczne. Jeżeli jednak pojawią się na ulicy polityczne hasła, żądania, jeśli zaistnieje zarys możliwej alternatywy politycznej, pokojowe protesty raczej szybko się skończą. Jeżeli zgodzimy się z koncepcją Ralfa Dahrendorfa, niemiecko-brytyjskiego socjologa, że prawa obywatelskie obejmują prawa cywilne, polityczne i socjalne, to można powiedzieć, że Polska ma poważny problem z obywatelskością. W wymiarze socjalnym prawie 70% społeczeństwa wciąż znajduje się poniżej poziomu średnich dochodów. W wymiarze politycznym regularnie około połowy Polaków nie uczestniczy w wyborach, gdyż nie czuje, że jakakolwiek partia jest ich reprezentantem. W wymiarze obywatelskim ponad 80% nie należy do żadnej organizacji społecznej. Otwartość kulturowa też się nie zwiększa, a raczej kurczy. Miarą tego może być nie tylko niechętna postawa Polaków wobec uchodźców, ale również chłodny stosunek do wszelkich mniejszości kulturowych. Odrzucenie systemu komunistycznego – jak się okazuje po niemalże 30 latach od zmiany systemu politycznego – nie oznaczało automatycznego wprowadzenia demokracji obywatelskiej i przestrzegania praw człowieka. Nie wystarczy, że raz na cztery lata obywatele mogą się poczuć wyborcami, aby stwierdzić, że demokracja kwitnie i włącza wszystkich do pełnego uczestnictwa w życiu publicznym. Trzeba jeszcze pamiętać o prawach obywatelskich na co dzień, w kontaktach z aparatem państwa czy z siłą kapitału. A tutaj obywatel nadal jest nikim, w dodatku łatwo może się stać oszustem, osobą inwigilowaną, przestępcą, aresztantem, podejrzanym czy oskarżonym. W takich okolicznościach świętowanie inauguracji stolicy kultury nie mogło się udać. Dodatkowo polski bałagan i amatorszczyzna organizacyjna spowodowały, że dziesiątki tysięcy wrocławian, chcących „coś zobaczyć”, marzło w ciemnościach na rynku, gdyż impreza plenerowa była niedopracowana i opóźniła się o ponad godzinę. Mróz i ciemność dominują w Polsce już od dłuższego czasu, nie tylko w pogodzie, ale także w życiu publicznym. I choć większość zwykłych obywateli nie będzie uczestniczyła w planowanych we Wrocławiu wydarzeniach, to 300 mln zł z budżetu na stolicę kultury jakoś się wyda. Obywatele nie są do tego potrzebni. Nie potrzebuje ich ani oficjalna polityka, ani dominująca kultura, ani cały ten prowincjonalny system. Może jednak ta odpustowa atmosfera zamieni się w końcu w kulturę krytyki i politykę gniewu? Bo na tym właśnie polega od wieków europejskość. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2016, 2016

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk