Europejski pochód populistów

Europejski pochód populistów

From left, Geert Wilders, leader of Dutch Party for Freedom, Gerolf Annemans, chairman of the Europe of Nations and Freedom, Matteo Salvini, Marine Le Pen, Leader of the French National Front, Boris Kollar, leader of Slovakia Sme Rodina Party, and Vaselin Marehki leader of Bulgarian 'Volya' party, attend a rally organized by League leader Matteo Salvini, with leaders of other European nationalist parties, ahead of the May 23-26 European Parliamentary elections, in Milan, Italy, Saturday, May 18, 2019. (AP Photo/Luca Bruno), APTOPIX

Wygrana PiS potwierdza ogólnoeuropejski trend przesuwania się sympatii opinii publicznej coraz bardziej na prawo Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego nie pozostawiają złudzeń. Prawo i Sprawiedliwość wygrywa zdecydowanie, a wszelkie nadzieje, że budowany od Sasa do Lasa alians polityczny pod hasłem anty-PiS może przełamać monopol rządów ultraprawicy w naszym kraju, spaliły na panewce. Najgorsze jednak, że liderzy tej „koalicji rozpaczy” znów nic nie rozumieją z tego, co dzieje się wokół. Zwłaszcza kierownictwo Platformy Obywatelskiej. No ale trudno o inne wyniki, kiedy pozostaje się pod wpływem neoliberalnych miazmatów w rodzaju przemówień Ronalda Reagana czy książki Margaret Thatcher. A na tym opiera się guru Koalicji Europejskiej Grzegorz Schetyna, o czym w jednym z wywiadów raczył poinformować opinię publiczną, na co mało kto zwrócił uwagę. Czyli rynek über alles, prywatyzacja, wyścig szczurów itd. Ale wszystkie te dywagacje, rozdzieranie szat przez przedstawicieli Koalicji Europejskiej i nadwiślańskich komentatorów pomijają jeden, zasadniczy problem: nie widzą oni sukcesu PiS w perspektywie trendów, jakie daje się zaobserwować na naszym kontynencie. Co prawda, tzw. populiści i skrajna prawica nie zdobyli pozycji umożliwiającej sparaliżowanie prac Parlamentu Europejskiego i odwrócenie – nie tak jednoznacznie świetlanych, jak przedstawia to polski mainstream – dokonań brukselskiej technokracji, ale wyraźnie widoczne jest przesuwanie się sympatii opinii publicznej coraz bardziej na prawo. Choć z drugiej strony wzrosło zainteresowanie ruchem Zielonych wymykającym się z dotychczasowego podziału sceny politycznej. We Francji zwycięstwo Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen nad establishmentem skupionym wokół Emmanuela Macrona, w Wielkiej Brytanii (a w zasadzie w Anglii i Walii) zdecydowany sukces Nigela Farage’a, w Austrii – status quo mimo afery korupcyjnej jednego z liderów ultraprawicowej FPÖ. We Włoszech zwyciężyła partia Salviniego (na dodatek do Parlamentu Europejskiego z ramienia Forza Italia dostał się Silvio Berlusconi), w targanej kryzysem i biedą Grecji rządząca Syriza przegrała z chadecką Nową Demokracją (neofaszystowski Złoty Świt dostał tyle głosów, ile radykalna lewica), w belgijskiej Flandrii quasi-faszystowski Vlaams Belang zdobył prawie 20% głosów (jest na drugim miejscu), w Hiszpanii do europarlamentu z ośmioprocentowym poparciem weszła nowo powstała ultraprawicowa partia VOX, na Węgrzech Viktor Orbán znokautował konkurentów, zdobywając 56% głosów. W Estonii utrzymała pozycję współrządząca partia panów Helme – ojciec i syn to liderzy EKRE – atakowana z różnych stron za poglądy jawnie rasistowskie i ksenofobiczne, by nie rzec faszystowskie. No i Niemcy. Tu symptomatyczny jest nie sukces Zielonych wyrastających na drugą siłę polityczną nad Renem, ale zdobycie przez faszyzującą, ksenofobiczną partię AfD niewiele mniej głosów (ponad 10%) niż stateczna, do tej pory pozostająca ostoją europejskiej socjaldemokracji SPD. Wyniku polskich wyborów, zwłaszcza na tle wyników ogólnoeuropejskich, nie można rozpatrywać w perspektywie lokalnej, nadwiślańskiej. Nie są one efektem jakiejś metafizycznej iluminacji wielkich grup wyborców. Rosnąca popularność w Europie ugrupowań skrajnych, o szowinistycznym, często faszystowskim zabarwieniu, bierze się z dogmatycznego wdrażania od kilku dekad doktryny neoliberalnej, prowadzącej do gwałtownego rozwarstwienia społeczeństw, rozbijania wspólnot lokalnych, pauperyzacji mas ludowych i degradacji klasy średniej mającej być ostoją demokracji, wolności obywatelskich, tolerancji, swobody słowa i mediów, państwa prawa itd. Tezę tę potwierdzają różne badania i raporty. 1% najbogatszych ludzi na świecie zgromadziło taki majątek jak ponad połowa ludzkości. W Polsce ok. 10% populacji skupia 40% PKB. Pogłębiają się stratyfikacja i hierarchizacja społeczeństw. Jest superbogata wąska elita i są ubożejące masy, które jednak mają (jeszcze?) możliwość zamanifestowania czegoś kartą wyborczą. We wszystkich państwach OECD obserwuje się spadek realnej siły nabywczej przeciętnego wynagrodzenia w ostatnich 40-50 latach. Bonusy w postaci obniżek podatków dla najbogatszych, zblatowanie polityków z sektorem finansowo-bankowym, flirt z wielkim kapitałem, niebywałe ulgi dla najlepiej zarabiających przy równoczesnym ubożeniu społeczeństw – wszystko to sprawia, że ludzie tracą zaufanie do demokracji. Zaciskać pasa ma społeczeństwo. Elit finansowo-spekulacyjnych i bankowych, celebrytów ani mainstreamu to nie dotyka. Takie są masowe odczucia w Europie i nieważne, na ile są one prawdziwe, a na ile wykreowane i podtrzymywane populistyczną narracją. I właśnie te odczucia spowodowały określone decyzje wyborcze. Narzekania na kiepską świadomość i niezrozumienie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 23/2019

Kategorie: Opinie