Wygrana PiS potwierdza ogólnoeuropejski trend przesuwania się sympatii opinii publicznej coraz bardziej na prawo Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego nie pozostawiają złudzeń. Prawo i Sprawiedliwość wygrywa zdecydowanie, a wszelkie nadzieje, że budowany od Sasa do Lasa alians polityczny pod hasłem anty-PiS może przełamać monopol rządów ultraprawicy w naszym kraju, spaliły na panewce. Najgorsze jednak, że liderzy tej „koalicji rozpaczy” znów nic nie rozumieją z tego, co dzieje się wokół. Zwłaszcza kierownictwo Platformy Obywatelskiej. No ale trudno o inne wyniki, kiedy pozostaje się pod wpływem neoliberalnych miazmatów w rodzaju przemówień Ronalda Reagana czy książki Margaret Thatcher. A na tym opiera się guru Koalicji Europejskiej Grzegorz Schetyna, o czym w jednym z wywiadów raczył poinformować opinię publiczną, na co mało kto zwrócił uwagę. Czyli rynek über alles, prywatyzacja, wyścig szczurów itd. Ale wszystkie te dywagacje, rozdzieranie szat przez przedstawicieli Koalicji Europejskiej i nadwiślańskich komentatorów pomijają jeden, zasadniczy problem: nie widzą oni sukcesu PiS w perspektywie trendów, jakie daje się zaobserwować na naszym kontynencie. Co prawda, tzw. populiści i skrajna prawica nie zdobyli pozycji umożliwiającej sparaliżowanie prac Parlamentu Europejskiego i odwrócenie – nie tak jednoznacznie świetlanych, jak przedstawia to polski mainstream – dokonań brukselskiej technokracji, ale wyraźnie widoczne jest przesuwanie się sympatii opinii publicznej coraz bardziej na prawo. Choć z drugiej strony wzrosło zainteresowanie ruchem Zielonych wymykającym się z dotychczasowego podziału sceny politycznej. We Francji zwycięstwo Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen nad establishmentem skupionym wokół Emmanuela Macrona, w Wielkiej Brytanii (a w zasadzie w Anglii i Walii) zdecydowany sukces Nigela Farage’a, w Austrii – status quo mimo afery korupcyjnej jednego z liderów ultraprawicowej FPÖ. We Włoszech zwyciężyła partia Salviniego (na dodatek do Parlamentu Europejskiego z ramienia Forza Italia dostał się Silvio Berlusconi), w targanej kryzysem i biedą Grecji rządząca Syriza przegrała z chadecką Nową Demokracją (neofaszystowski Złoty Świt dostał tyle głosów, ile radykalna lewica), w belgijskiej Flandrii quasi-faszystowski Vlaams Belang zdobył prawie 20% głosów (jest na drugim miejscu), w Hiszpanii do europarlamentu z ośmioprocentowym poparciem weszła nowo powstała ultraprawicowa partia VOX, na Węgrzech Viktor Orbán znokautował konkurentów, zdobywając 56% głosów. W Estonii utrzymała pozycję współrządząca partia panów Helme – ojciec i syn to liderzy EKRE – atakowana z różnych stron za poglądy jawnie rasistowskie i ksenofobiczne, by nie rzec faszystowskie. No i Niemcy. Tu symptomatyczny jest nie sukces Zielonych wyrastających na drugą siłę polityczną nad Renem, ale zdobycie przez faszyzującą, ksenofobiczną partię AfD niewiele mniej głosów (ponad 10%) niż stateczna, do tej pory pozostająca ostoją europejskiej socjaldemokracji SPD. Wyniku polskich wyborów, zwłaszcza na tle wyników ogólnoeuropejskich, nie można rozpatrywać w perspektywie lokalnej, nadwiślańskiej. Nie są one efektem jakiejś metafizycznej iluminacji wielkich grup wyborców. Rosnąca popularność w Europie ugrupowań skrajnych, o szowinistycznym, często faszystowskim zabarwieniu, bierze się z dogmatycznego wdrażania od kilku dekad doktryny neoliberalnej, prowadzącej do gwałtownego rozwarstwienia społeczeństw, rozbijania wspólnot lokalnych, pauperyzacji mas ludowych i degradacji klasy średniej mającej być ostoją demokracji, wolności obywatelskich, tolerancji, swobody słowa i mediów, państwa prawa itd. Tezę tę potwierdzają różne badania i raporty. 1% najbogatszych ludzi na świecie zgromadziło taki majątek jak ponad połowa ludzkości. W Polsce ok. 10% populacji skupia 40% PKB. Pogłębiają się stratyfikacja i hierarchizacja społeczeństw. Jest superbogata wąska elita i są ubożejące masy, które jednak mają (jeszcze?) możliwość zamanifestowania czegoś kartą wyborczą. We wszystkich państwach OECD obserwuje się spadek realnej siły nabywczej przeciętnego wynagrodzenia w ostatnich 40-50 latach. Bonusy w postaci obniżek podatków dla najbogatszych, zblatowanie polityków z sektorem finansowo-bankowym, flirt z wielkim kapitałem, niebywałe ulgi dla najlepiej zarabiających przy równoczesnym ubożeniu społeczeństw – wszystko to sprawia, że ludzie tracą zaufanie do demokracji. Zaciskać pasa ma społeczeństwo. Elit finansowo-spekulacyjnych i bankowych, celebrytów ani mainstreamu to nie dotyka. Takie są masowe odczucia w Europie i nieważne, na ile są one prawdziwe, a na ile wykreowane i podtrzymywane populistyczną narracją. I właśnie te odczucia spowodowały określone decyzje wyborcze. Narzekania na kiepską świadomość i niezrozumienie