Daniel Olbrychski odpowiada po tekście „Butelka z celuloidu” Szanowny Panie Redaktorze, W czasie wakacji czytuje się rozmaite głupstwa. Ale co ma zrobić człowiek, który czyta bzdury na swój temat? Przez swoje długie życie zawodowe naczytałem się o sobie niewiarygodną ilość obrzydliwości. Miały różne konteksty. Polityczne również. Jako człowiek aktywnie sprzyjający opozycji rozumiałem napadających mnie Urbana, Kałużyńskiego, Krzywobłocką, Gontarza, Raczka, że wymienię „luminarzy”, aż do Wiesława Kota włącznie. Pisano o mnie obszernie w wielu językach. Było i jest to dla mnie dumą i radością. Ale żeby coś nałgać, publicznie próbować mnie zohydzić, to służył był temu wyłącznie język polski. Język Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Żeromskiego, Sienkiewicza… których całe życie starałem się polskiej widowni przybliżyć. Stąd łgarstwa po polsku najbardziej bolą. Zbyszka Cybulskiego wykończyła polska prasa. Nie brak ról! Ja się już do tego prawie przyzwyczaiłem. Ale moi bliscy i przyjaciele ledwo ochłonęli po dramatycznych rewelacjach na temat mojego alkoholizmu w rynsztokowym „Fakcie”, już mają poprawkę w wydawałoby się poważnym tygodniku. Panie Redaktorze, marnuje Pan pieniądze. Skoro postanowił Pan już zapłacić za ciekawy temat „alkohol w życiu wybitnych ludzi kina”, powinien Pan ten artykuł zamówić u mnie. Wiesław Stanowski („P” nr 32-33) zbiera „fakty” z piątej ręki i jeszcze je przekręca. O jakiejś myśli syntetyzującej mowy być nie może. Takie raporty zbierali na nas ubecy i można je znaleźć w naszych teczkach. Towarzystwo, w jakim się znalazłem w felietonie W.S., mnie zaszczyca. Z Depardieu, Cybulskim i Celińską głównie pracowałem, przyjaźniłem się i czasami piłem, więc wiedziałbym, o kim i co piszę. Obszerny akapit na mój temat, poza tym, że od półtora roku nie piję ani nie palę, a to trudniejsze, jest takim bełkotem, że jako okresowy fachowiec podejrzewam autora o twórczość „w stanie wskazującym…”. Czytelników poważnie traktujących słowo drukowane śpieszę zapewnić, że zawsze wiedziałem, co gram, nawet w językach obcych, nigdy nie ratowali mnie suflerzy, a dwudziestogodzinna praca nad sceną w „Potopie”, o której wspominam w książce, nie była balangą. Dziennikarz, który uważa, że miałem pretensje do Wajdy, iż nie grałem tytułowych ról w „Człowieku z marmuru”, „Dantonie”, „Korczaku” czy „Pannie Nikt”, może być tylko idiotą. Nie wykluczam, że z przepicia. I jeszcze. Przykro mi, ale niepłacony za ten tekst muszę w zastępstwie dziennikarza poinformować czytelników – goryczy profesjonalnej nie musiałem nigdy leczyć. Wstyd mi, ale bezczelność za bezczelność. Jestem od połowy właśnie lat 70. do dnia dzisiejszego jednym z najczęściej używanych i najlepiej płaconych w moim zawodzie ludzi w Europie. Łatwo to sprawdzić w kilku językach w internecie. A Pana pismo warto kupować dla innych felietonów i innych tematów. Na koniec proszę Pana o radę. Co mam zrobić? Za takie zarabianie pieniędzy cudzym kosztem dziennikarze powinni dostawać w zęby. Ale jeśli to zrobię, tłum zawodowych impotentów zarobi na opisywaniu mnie jako szukającego „sławy mołojeckiej”. Na mojej Zachęcie tylu zarobiło… Bić albo nie bić? Daniel Olbrychski Odpowiedź autora tekstu za tydzień Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Daniel Olbrychski