Walka z dezinformacją zaczyna przyjmować coraz bardziej zinstytucjonalizowaną formę Miniony rok był bez wątpienia triumfem nieprawdy. Niemal wszystkie najważniejsze wydarzenia polityczne ostatnich 12 miesięcy były w znaczący sposób kształtowane przez coraz powszechniejsze zjawisko tzw. fake news, czyli po prostu fałszywych, niesprawdzonych lub niepełnych informacji i danych. Boris Johnson przekonywał Brytyjczyków do głosowania za wyjściem z Unii Europejskiej, objeżdżając kraj czerwonym autobusem oklejonym hasłem o rzekomym tygodniowym haraczu Londynu dla Brukseli w wysokości 350 mln funtów. Jego kolega po fachu z Partii Konserwatywnej, były minister sprawiedliwości Michael Gove, publicznie rugał dziennikarzy telewizji SkyNews za cytowanie ekspertów, mówiąc, że Brytyjczycy mają tego serdecznie dość. Donald Trump wygrał wyścig o prezydenturę, mimo że według doniesień portalu PolitiFact, zajmującego się weryfikacją twierdzeń polityków, średnio 35% informacji zawartych w jego wystąpieniach było nieprawdziwych. W mediach społecznościowych na całym świecie co rusz pojawiały się strony, profile i serwisy informacyjne w całości oparte na fałszywych danych – czasem tworzone z premedytacją przez sztaby polityków, czasem w pełni zautomatyzowane i prowadzone przez wąską grupkę użytkowników uzbrojoną w algorytmy i armię internetowych botów (kont użytkowniczych, za którymi nie stoją realne osoby). Również w Polsce mieliśmy okazję poznać siłę dezinformacji, kiedy minister obrony narodowej Antoni Macierewicz naraził się na śmieszność, cytując fałszywą depeszę jednego z rosyjskich portali o sprzedaży francuskich okrętów Mistral za symbolicznego dolara. Potęga fałszywych informacji najsilniej zarysowała się pod koniec roku, kiedy o mały włos nie doprowadziły do otwartego konfliktu nuklearnego. Minister obrony Pakistanu zagroził atakiem jądrowym na Izrael po przeczytaniu zmanipulowanego artykułu o groźbach Tel Awiwu pod adresem jego rządu. Bezsilni wobec fałszywek Wielu intelektualistów, zwłaszcza w świecie anglosaskim, przyjęło rozwój dezinformacji ze zdziwieniem. Żyjemy przecież w epoce powszechnego, nielimitowanego dostępu do danych, które możemy w czasie realnym przetwarzać i weryfikować. Wydawać by się zatem mogło, że w dobie skomputeryzowanych analiz i przekonania o wadze racjonalnych decyzji nie ma miejsca na kłamstwo, a już na pewno nie na kłamstwo zinstytucjonalizowane. Pierwsze poważne uderzenie na alarm rozbrzmiało dopiero w sierpniu, kiedy amerykański ekonomista, noblista Paul Krugman, na łamach „New York Timesa” opublikował płomienny esej nawołujący dziennikarzy do jeszcze rzetelniejszej pracy analitycznej i sprawdzania faktów. Jego zdaniem komentowanie kolejnych kłamstw Trumpa i osób z jego otoczenia było oddawaniem republikańskiemu kandydatowi za darmo miejsca w gazetach i bardzo cennego czasu antenowego. Szybko okazało się, że tradycyjne media mają w swoim arsenale niewiele środków skutecznej walki z fałszywymi newsami. W dużej mierze winę za to ponosi eksplozja mediów społecznościowych. Na Facebooku czy Twitterze można rozprzestrzeniać z prędkością światła fałszywe wykresy czy niesprawdzone hasła, które wizualnie nie będą się różnić od rzetelnie przygotowanych artykułów czy postów napisanych przez profesjonalnych badaczy i dziennikarzy. Jeśli dodamy do tego zjawisko postępującej autosugestii w mediach społecznościowych, czyli kształtowania ich zawartości zgodnie z poglądami użytkownika, mamy obraz coraz bardziej spolaryzowanego, a przez to łatwiejszego do zmanipulowania społeczeństwa. Najlepiej przedstawił to dziennik „Wall Street Journal”, który krótko po amerykańskich wyborach przygotował narzędzie interaktywne Blue Feed vs. Red Feed. Prosta w obsłudze aplikacja pozwalała porównać zawartość uśrednionej strony głównej na Facebooku dla osoby o poglądach republikańskich (Red) i demokratycznych (Blue). Rezultat doświadczenia był szokujący – fałszywe lub częściowo nieprawdziwe newsy pojawiały się po obu stronach, stanowiąc łącznie niemal 45% zawartości profilów. Choć wpływ dezinformacji na wyniki wyborów i kształtowanie nastrojów społecznych stawał się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej widoczny, dopiero zwycięstwo Trumpa okazało się wystarczająco silnym bodźcem do działania. Zarówno naukowcy i publicyści, jak i szefowie firm technologicznych zdali sobie sprawę, że ich wieloletnia bierność i zbytnie przywiązanie do idei neutralności przekazu, zwłaszcza w kanałach internetowych, doprowadziły do stworzenia całego imperium postprawdy. Tych błędów nie da się odwrócić, ale można spróbować zapobiec kolejnym katastrofom wyborczym i społecznym. Facebook bije się w piersi Pierwszy w piersi uderzył się Facebook. Na początku grudnia dyrektor firmy ds. stron głównych (tzw. News Feed) użytkowników,