Drażnią mnie kobiece rozmowy o dietach i pięknym wyglądzie. Myślę wtedy: zamiast o diecie pomyśl o wyższej wypłacie Radka Denemarková – czeska pisarka, tłumaczka, scenarzystka i publicystka Pani najnowsza wydana w Polsce książka „Kobold” to głos w obronie uciśnionych, zwłaszcza kobiet doświadczających przemocy domowej. Czy wierzy pani w literaturę zaangażowaną, która komentując rzeczywistość, potrafi ją zmieniać? – Tak, dziś już tak. Był w moim życiu okres, gdy uważałam literaturę za sztukę samą w sobie, nie znosiłam gadania o literaturze zaangażowanej, z wiekiem jednak coraz bardziej wierzę, że za pomocą sztuki można coś zmienić. I sama staram się to robić. Nie ogranicza się pani jednak tylko do literatury. Zabiera pani głos w ważnych dla pani sprawach. – Nigdy nie byłam typem buntowniczki, która potrzebuje wyjść na scenę i głośno mówić, ale poczułam, że na świecie dzieje się tak źle, że muszę zacząć wypowiadać się publicznie. Mówię sobie: „Nie rób tego, oszczędzaj siły”, ale nie potrafię. Biorę więc udział w debatach, ostatnio w Austrii dyskutowałam z biskupem. I jak poszło? – Miałam udzielić wywiadu katolickiemu czasopismu „Glauben und Denken”, na co niezbyt miałam ochotę – jestem krytyczna wobec wszystkich wspólnot religijnych, uważam, że wiara to sprawa prywatna. Stwierdzili jednak, że właśnie takiego podejścia potrzebują. Ponieważ organizowali też debatę, zaprosili mnie, przekonując, że biskup jest liberalny i ma nowoczesne poglądy. Dla mnie to była sprzeczność, nie istnieje ktoś taki jak liberalny biskup. Jeśli jest liberalny, nie może być biskupem. To miły człowiek, ale sama dyskusja była niesamowicie trudna i męcząca. Nie ma przecież możliwości, żeby coś z ich strony się ruszyło, nie mogą na to pozwolić, bo runęłaby cała hipokryzja, struktura władzy, która w każdym Kościele jest obiektem podziwu. Na koniec rzuciłam więc, że jest mi przykro, że nie doszliśmy do porozumienia, ale niech mnie zaproszą, kiedy coś się zmieni. I że uwierzę w miłość bliźniego w Kościele katolickim, kiedy papieżem zostanie lesbijka. Tylko tak można z nimi rozmawiać, za pomocą argumentów ad absurdum. Dużo uwagi poświęca pani sytuacji kobiet. Jak pani ją ocenia w naszej części Europy? – Widzę pozytywne zmiany, których przejawem jest zwycięstwo Zuzany Čaputovej w wyborach prezydenckich na Słowacji, ale obawiam się, że to pojedyncze przypadki. Jakiś czas temu mieszkałam w Danii, gdzie kobiety już na stałe weszły do polityki, ale potrzeba było sporo czasu. Najpierw wprowadzono parytety, a dopiero kiedy ludzie przyzwyczaili się do kobiet w polityce, zaczęli na nie głosować, uwierzyli, że są też zdolne pełnić ważne funkcje. Problemem jest również podejście samych kobiet. Po ostatnich wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych sprawdzałam w statystykach, na kogo głosowały kobiety. Jak myślicie – na Trumpa czy na Hillary Clinton? Pewnie na Trumpa. – Tak. Z wyjątkiem tych z wyższym wykształceniem, ale wszystkie pozostałe jak jeden mąż wybierały Trumpa. A przecież trudno znaleźć kogoś bardziej aroganckiego w stosunku do kobiet niż on. Z czego to wynika? – Może jest trochę jak w przypadku niewolników. Oni także rywalizowali między sobą, aby przypodobać się panu, może zatem kobiety w ten sposób chcą się przypodobać mężczyznom. Dla niewolnika świat, w którym żyje, jest w pewien sposób naturalny, nie zna innego, więc uznaje, że tak ma być. I kobietom wydaje się, że świat po prostu ma działać według męskiego myślenia. Boją się, sądzą, że jeśli wszystkie przed nimi musiały przejść tą drogą, to one też nie mają innego wyjścia. Drażnią mnie te kobiece rozmowy o dietach i pięknym wyglądzie. Myślę wtedy: zamiast o diecie pomyśl o wyższej wypłacie. I te wypowiedzi: „Nie jestem feministką, bo lubię, kiedy mi mężczyzna pomoże z walizką, przytrzyma drzwi”. Ja też to lubię, ale w feminizmie nie o to chodzi. A o co w nim chodzi? – O próbę porozumienia na sprawiedliwych zasadach. Feminizm to wcale nie jest bój przeciwko mężczyznom. Ale ludzie w naszej części Europy tego nie rozumieją. Niedawno zakończyłam współpracę z moim długoletnim redaktorem. Poszło o jego reakcję na „Przyczynek do historii radości”. Po przeczytaniu rękopisu powiedział: „Do tej pory pisałaś ambitne, społeczne, krytyczne powieści, teraz nagle o kobietach?”. Odparłam, że gdyby podobne rzeczy spotykały mężczyzn, napisałabym o nich, zupełnie przecież nie chodzi o płeć. Jakoś nigdy nie słyszałam, żeby Tolkienowi po wysłaniu „Władcy pierścieni”