Anna Tatarkiewicz jest jak kij wkładany w mrowisko – musi powiedzieć publicznie, co myśli, choć sypią się na nią gromy Anna Tatarkiewicz, znana feministka, urodziła się w 1921 roku we Lwowie. Wiosną 1944 roku została zmobilizowana do armii Berlinga i skierowana do pracy w prasie wojskowej. Z tego rodzaju dziennikarstwem rozstała się w 1951 roku, zwolniona za „niedostatek dyspozycyjności”. Jako romanistka jest tłumaczem literatury francuskiej. Na jej dorobek uskładało się 30 książek najwybitniejszych pisarzy francuskich oraz dwie własne: „W labiryncie” i „Gra w inteligencję” zawierające eseje literackie oraz historiozoficzne. Przypala czajniki. Ale nie wówczas, gdy tłumaczy literaturę francuską. Wtedy Anna Tatarkiewicz jest precyzyjna, skupiona. Diabeł wstępuje w panią Annę, gdy na chwilę oderwie się od słownika i zajrzy do świeżych gazet. Jeśli coś ją tam zastanowi, zawoła męża Krzysztofa, profesora matematyki, i zapyta, co o tym sądzi. On z reguły ma inne zdanie. Wtedy ona: „Bo ja uważam, że…”. On nadal obstaje przy swoim. Wtedy ona jeszcze salonowo uśmiechnięta, ale już przez zaciśnięte zęby: „Nie rozumiem, jak człowiek tak inteligentny jak ty nie pojmuje tak prostych rzeczy”. I zaczyna się… A w czajniku woda dawno już się wygotowała, zaraz zapali się ebonitowa rączka. Jeszcze dramatyczniej przebiegają dyskusje babci Ani z ukochanym wnukiem, który co jakiś czas przylatuje do Warszawy z Ameryki. Tatarkiewicz junior patrzy na polskie sprawy już z pewnym dystansem i to jest pierwszy powód do starcia z seniorką. Nie mają dla siebie litości. U krewkiej babci rolę szpilki spełniają intelektualne argumenty nie do zbicia. Ale nie zawsze gra fair. W ostateczności wykorzystuje swą metrykalną przewagę nad młodym człowiekiem i bierze go na krzyk. Pan Krzysztof twierdzi, że jego żona robi się ludzka dopiero po wlaniu w nią alkoholu. W dużych ilościach, bo 80-latka ma mocną głowę. Nie dla niej narodowe świętości Pani Anna, która swoimi listami do redakcji powoduje zwykle wiele zamieszania w mediach, a kilka razy sprowokowała nawet narodową dyskusję, po celnym uderzeniu zazwyczaj wycofuje się w ciszę swego zakurzonego od nadmiaru książek pokoiku i… spokojnie powraca do tłumaczeń. Nawet nie zbiera wycinków prasowej polemiki. Muszę więc w bibliotece przekopać się przez roczniki „Polityki”, „Gazety Wyborczej”, nie wspominając już o dawnym „Przeglądzie Tygodniowym”. W „Polityce” znajduję dowód, że np. w 1968 roku była pierwszą osobą, która protestowała przeciwko pomysłowi Kliszki zdjęcia „Dziadów” Mickiewicza. Do dziś pani Anna uważa, że sprawy marcowe nadal naświetla się zbyt jednostronnie. Tak jakby tylko dysydenci i późniejsi radykalni opozycjoniści spod znaku KOR zachowywali się wówczas przyzwoicie. Nie ma dla niej narodowej świętości. Gdy 1981 roku Andrzej Wajda zbierał nagrody za „Człowieka z żelaza” i Jerzy Płażewski napisał w „Kulturze” bałwochwalczą recenzję pod tytułem „Wolność jako siła sprawcza”, Anna Tatarkiewicz odpowiedziała na to, że „Człowiek z żelaza” jest niezbyt udanym filmem-plakatem, powstałym w czasie, gdy odwaga gwałtownie spadła w cenie. Gdy wszyscy recenzenci padli na kolana przed „Abecadłem Miłosza”, ona zapytała noblistę, po co umieścił informację o preferencjach seksualnych Kota Jeleńskiego. I dlaczego, wypominając Nałkowskiej „samiczność” oraz rzeczywistą czy rzekomą głuchotę, nie napomyka, że ta samica była autorką „Medalionów”, jednej z największych polskich książek, jakie powstały po wojnie o wojnie. Niebezpiecznie jest wdawać się z Tatarkiewiczową w dyskusje o polskiej inteligencji. Za dużo przeżyła, zbyt dużo pamięta. W 1993 roku Andrzej Osęka w „Gazecie Wyborczej” stwierdził, że Polska Ludowa nie tylko niczego mu nie dała, ale przeciwnie, ograbiła go. Pani Anna, też przedwojenna posesjonatka, przypomniała wówczas masowy awans intelektualny dzieci z nizin społecznych. Jej obrona „inteligentów zza stodoły” była tyleż zajadła, co umotywowana. „Jako synowa Władysława Tatarkiewicza – pisze – spędziłam pół wieku wśród inteligentów i zauważyłam, że dzielą się na dwie grupy. Jedni to ludzie wykształceni, utalentowani, którym nigdy nie przyjdzie do głowy oceniać ludzi według ich pochodzenia społecznego czy etnicznego. Drudzy – to osoby, których aspiracje zdecydowanie przerastają możliwości”. Po tym starciu przez wiele jeszcze tygodni przychodziły do „GW” listy od zbulwersowanych czytelników. Dyskusja doszła aż do oceny Polski przedwojennej, w której to sprawie Tatarkiewiczowa, jako ziemianka spod Lwowa, również miała zdanie odrębne: „Dziś synowie przesiedleńców skłonni są mitologizować tamte czasy
Tagi:
Helena Kowalik