Fenomen Sławomira

Fenomen Sławomira

Najpierw rytmiczna czkawka, człowieczek z wianuszkiem włosów wokół łysiny i z fryzjerskim wąsikiem rzuca się po estradzie w konwulsjach. Z tej czkawki i tych konwulsji wyrywa się pieśń: „Miłość, miłość w Zakopanem…”. Publika oszalała ze szczęścia skanduje: „Sławomir! Sławomir!”. Tak, to Sławomir! Widzieliście państwo i słyszeli? Naprawdę warto. Warto nie dla zdolności wokalnych Sławomira, nie dla banalnej melodii i jeszcze bardziej banalnych słów. Warto to zobaczyć (choćby na YouTube). Warto zobaczyć tego kiczowatego artystę i jego pełną uwielbienia publiczność. Warto to zobaczyć, by lepiej zrozumieć Polskę. Nie wiem, czy ktoś robi jakieś rankingi popularności piosenkarzy. Jeśliby zrobił, to jestem niemal pewien, że Sławomir wygrałby ze wszystkimi. Skąd taka popularność kiczowatego artysty o aparycji małomiasteczkowego czeladnika w warsztacie rzemieślniczym, śpiewającego banalne, by nie powiedzieć lekko głupawe piosenki? Sławomir jest swój! Ci, co słuchają z uwielbieniem Sławomira, nie chodzą na ogół do sal koncertowych ani do kabaretów. Nie słuchają recitali piosenkarzy estradowych, nie mówiąc już o słuchaniu piosenki aktorskiej. O filharmonii, operze czy operetce nawet nie wypada w tym kontekście wspominać. Ale oni są. Jest ich dużo. Dużo więcej niż tych z sal koncertowych i kabaretów. Właśnie dla nich śpiewa Sławomir. Jest jednym z nich. Jest swojski, swojsko siermiężny. Przy nim tracą wszystkie swoje kompleksy. Macie cierpliwość słuchać przemówień prezydenta lub premiera? Nie? Przełamcie się. Warto. Mają oni w sobie coś ze Sławomira. Ich przemówienia są pełne banału – jak piosenki Sławomira. Aktorsko też są w sumie na podobnym poziomie. Zestaw min heroicznych pana prezydenta, które przybiera, wyrzucając z siebie te banały podlane hurrapatriotycznym sosem, byłby może nawet zabawny, ale nie jest. Przynajmniej dla tych, którzy chcieliby, aby prezydent wolnej Polski wyrażał sobą majestat Rzeczypospolitej. Zresztą w heroicznych minach i tak Antoni Macierewicz jako minister wojny był lepszy. Piosenki Sławomira może za mądre nie są, ale przynajmniej nie są skrajnie głupie i – co więcej – nikomu nie szkodzą. Sławomir na razie nie śpiewa o „Ojczyźnie dojnej” ani o Unii Europejskiej, która jest obcym dla nas tworem. Pan prezydent to mówi. Sławomir łamie u niektórych poczucie artystycznego smaku, ale przecież jeśli komuś jego śpiewanie się nie podoba, nie musi go słuchać. Pan prezydent łamie konstytucję (nie wiem, czy pani prezydentowa już się wywiedziała, które konkretnie przepisy konstytucji łamie, bo swego czasu chciała się tego dowiedzieć od młodej działaczki KOD), a to dotyczy nas wszystkich. I tych, którym to się podoba, i tych, którym się nie podoba, bo rozumieją, do czego to prowadzi. Jest jeszcze jedna cecha wspólna pana prezydenta i Sławomira. Grają na tym samym poziomie i dla tej samej publiczności. Dokładnie ta sama publiczność i dokładnie za to samo ich oklaskuje. Można powiedzieć, że pan prezydent jest Sławomirem polskiej polityki. Sławomir wyszedł naprzeciw gustom części Polaków. Wyczuł te gusta. Dowartościował swojskość i prostactwo dotąd wstydliwie skrywane. PiS i jego „genialny strateg z Nowogrodzkiej” zrobili w gruncie rzeczy dokładnie to samo. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 38/2018

Kategorie: Felietony, Jan Widacki