Maciej Pawlicki przebrany za redaktora zatrzymał szefa partii Nowoczesna, oskarżył go o szpiegostwo na rzecz Rosji i natychmiast zwołał posłów, żeby się wypowiedzieli, a raczej wypowiedzieli immunitet posłowi Ryszardowi P. Do zatrzymania parlamentarzysty Pawlicki użył funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa, a pozostałych posłów zapędził do Sejmu własnymi siłami. Po wykonaniu czynności MP włożył świeżą koszulę (dziennikarstwo to harówka, człowiek się poci) i pobiegł z gorącą wiadomością do TVP Info. Nie zaczekał, aż mu się wyrówna oddech, nie oddał tekstu zawodowemu lektorowi, sam stanął przed kamerą i zaczął czytać. I chwała Bogu, że tak postąpił, bo dzięki ustom Pawlickiego komunikat nabrał scenicznej wartości. Był szczerze oskarżycielski i cynicznie współczujący jednocześnie. Nie mógł pozostawić widza obojętnym, bo podany został zawodowo wyćwiczonym głosem sprawcy i oprawiony twarzą oburzonego aktywisty, jaką MP posługuje się w pracy. Kim jest człowiek, który aż tyle może? Czy już się nam narodził alternatywny, samozwańczy suweren? Szerszej publiczności Maciej Pawlicki jest znany z dwóch ról: jako producent i scenarzysta filmu „Smoleńsk” i jako trybun ludu ukredytowanego we frankach szwajcarskich. Przedstawia się też jako reżyser, wydawca, publicysta i polityk. W roku 2015 kandydował w wyborach do Sejmu z listy PiS. Za rządów PiS-Samoobrona-LPR był dyrektorem TVP 1. Od tylu możliwości i zasług może zaszumieć w głowie. Trzeba dużej powściągliwości, a Pawlicki ją ma, żeby w telewizji publicznej wytrzymać na tak podrzędnej posadzie jak prezenter, a właściwie tylko na połowie tego stanowiska, czyli jako współprowadzący sobotni program w kanale informacyjnym. Na domiar wszystkiego ten jego show nazywa się skromniutko „Studio Polska”, tak jak co drugi dzisiaj zakład handlowo-usługowy w mieście; mamy studia paznokci, łazienek, materaców itp. Format jest na antenie jednojajowym bliźniakiem „Warto rozmawiać” z TVP 1. Mają identyczne DNA. Kiedy wiadomość o zatrzymaniu Ryszarda P. hulała już w sieci, Pawlicki tłumaczył właśnie w studiu swojej publiczności, że to był żart, taki figlik, jak na prima aprilis. Że żadnego zatrzymania nie było, że on tylko chciał pokazać, jak wygląda fabrykowanie informacji. Jak łatwo się domyślić, autorom programu chodziło o… ostateczne rozprawienie się w Polsce i na świecie z przypadkami nazywania niemieckich obozów koncentracyjnych polskimi obozami. Kto nie kojarzy, niech dzwoni po pogotowie. Trudno bowiem sobie wyobrazić lepszą prowokację dziennikarską do dyskusji na ten temat i lepszą odpowiedź na „atak dezinformacyjny na Polskę”. Toteż Pawlicki serdecznie dziękował publiczności, że mu nie uwierzyła. Chcieliśmy pokazać, mówił już po programie, że „kłamstwo ma niedobre konsekwencje, i to się udało”. Znowu mu wyszło, jak w filmie „Smoleńsk”. Po prostu te ręce potrafią z każdego kłamstwa wykuć siekierkę do adorowania prawdy. Nie poznała się na publicystycznej alchemii Pawlickiego pewna posłanka, która na znak solidarności ze swoim szefem opuściła inny, równie kunsztowny perswazyjnie program TVP. Powiedział o niej MP, że zachowuje się tak, jakby nie zauważyła jego sprostowania: „Widocznie ta rzeczywistość, w której kłamstwo wciąż istnieje, bardziej jej odpowiada”. Ta mistrzowska fraza upoważnia już autora do posiadania umyślnego, który każdego 28. dnia miesiąca podstawi mu taboret przed telewizją, żeby z tej wysokości na pamiątkę udanej prowokacji mógł obiecywać narodowi kolejne zwycięstwa w walce z własnymi kłamstwami. Wojewodowie kontrolują, czy TVP Info dociera bez zakłóceń do wszystkich mieszkańców. Procedura jest częścią „Systemu ostrzegania ludności”. To dobry pomysł. PS 24 godziny po napisaniu „Figlika” przeczytałem na stronie TVP Info, że prezes Kurski właśnie zdjął z anteny „Studio Polska”. Ale nam się trafił bonus: dwa figliki w jednym! Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Maciej Pawlicki