Filantrop w mediach

Filantrop w mediach

„The New Republic” to pismo, które w Waszyngtonie jeszcze do niedawna czytali wszyscy, bo nie wypadało go nie czytać. Stawiające na odbiorcę wymagającego, ale też wiele od niego wymagające. „Vanity Fair”, prasowa potęga zza oceanu, instruował swoich czytelników, aby nie obywali się bez „najmądrzejszego i najzuchwalszego tygodnika”, a także „najlepiej bawiącego i najsprawniejszego intelektualnie magazynu w kraju”.Tygodnik, który za dwa lata będzie obchodził stulecie istnienia, w ostatniej dekadzie stracił połowę czytelników. Właściciel, Martin Peretz, wykładowca Harvardu i legenda amerykańskiej publicystyki, zdecydował się na sprzedaż. Nabywcą, ku zdziwieniu śledzących losy gazety, nie okazał się koncern medialny, lecz prywatny właściciel – Chris Hughes. Czyli kto? Współzałożyciel Facebooka i współtwórca sukcesu wyborczego Baracka Obamy z 2008 r., z fortuną szacowaną na 700 mln dol. Sporo jak na 28-latka. Czytał nawet Reagan „The New Republic” założyli w 1914 r.Willard Straight, Herbert Croly i Walter Lippmann. Pismo od początku miało profil lewicowy (zwany w Stanach również liberalnym lub progresywnym), opowiadało się m.in. za przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej, co w warunkach dominującej doktryny izolacjonistycznej nie było popularne.Choć już prezydenta Kennedy’ego sfotografowano wchodzącego na pokład Air Force One z „Nową Republiką” w ręku, olbrzymi wpływ na waszyngtońską śmietankę tygodnik zaczął mieć dopiero za kadencji Martina Peretza, który do głosu na łamach dopuścił także konserwatystów. Ci gazetę czytali chętnie, a wypowiedzi często zaczynali od: „Nawet »The New Republic« zgadza się, że…”. Administracja Reagana kazała sobie dostarczać 20 egzemplarzy do Białego Domu w czwartkowe popołudnia. Gazeta zawsze była na bieżąco, ale też nadawała ton amerykańskiej debacie publicznej.Kryzys przyszedł pod koniec lat 90., kiedy ostentacyjna krytyka Billa Clintona stała się niestrawna nawet dla bardziej umiarkowanych liberałów. Z kolei bezwarunkowe poparcie dla inwazji na Irak musiało zrazić umiarkowanych konserwatystów.Wyraźne zboczenie z kursu, nałożone na kryzys mediów papierowych, spowodowało spadek sprzedaży i wpływów z reklamy, zmniejszenie częstotliwości wydawania do dwutygodnika oraz dwukrotną zmianę właściciela. Zwłaszcza te dwa ostatnie sygnały nie świadczyły o stabilnej sytuacji wydawnictwa. Empata I wtedy pojawił się Hughes, cudowne dziecko ery mediów społecznościowych, który miał szczęście mieszkać w akademiku w jednym pokoju z Markiem Zuckerbergiem. W przeciwieństwie do niego nie wyleciał jednak z uczelni, lecz ukończył na niej literaturę francuską i historię. Wykształcenie humanistyczne dało mu znacznie lepsze spojrzenie na to, jak ludzie zechcą korzystać z Facebooka, i przyczyniło się do wzrostu funkcjonalności serwisu w krytycznym początkowym okresie działania.Kiedy w 2007 r. serwis otworzył się na polityków, zgłosił się do niego nieznany szerszej publiczności senator z Michigan z prezydenckimi aspiracjami. Chris Hughes od razu wiedział, że będzie chciał dla niego pracować. To jemu przypisuje się pokazanie potęgi serwisów społecznościowych w organizowaniu kampanii wyborczych.Potem Hughes założył sieć społecznościową dla tych, którzy chcieli zrobić coś dobrego. Jumo powstał na podstawie doświadczeń zebranych podczas kampanii – pozwalał ludziom szybko i skutecznie organizować się wokół obranych celów, najczęściej społecznych i charytatywnych. Jeszcze w Facebooku mówiono o Hughesie empata. Tygodnik dla ośmiolatków Być może podobną humanistyczną perspektywę Hughes wniesie do nowego nabytku. Jest dobrym właścicielem, bo będzie miał co jeść, nawet jeśli gazeta będzie deficytowa. W liście do czytelników napisał: „Zbyt dużo mediów goni za wskaźnikami oglądalności, zamiast zająć się dokładnym dziennikarstwem i analizą najważniejszych wydarzeń. Skoro tak mało inwestuje się w media stawiające sobie za cel oświecenie w kwestiach trapiących naród, my musimy to zrobić”.W tym samym liście Hughes wyraził przekonanie, że zainteresowanie czytelnika porządnym dziennikarstwem nie wyparowało i że podąży on za takim właśnie produktem. W nierentownych redakcjach dziennikarzy zazwyczaj się zwalnia. Tymczasem Hughes właśnie ogłosił nabór, aby sprzedawać jeszcze lepszy produkt.Sytuacja na amerykańskim rynku wydawniczym każe podejrzewać, że może mu się udać. Spadek sprzedaży w taki czy inny sposób dotknął każde tamtejsze wydawnictwo, przede wszystkim te najlepiej sprzedające się. „Newsweek” już raz zbankrutował. Ratunku szuka się w kontrowersyjnych i przyciągających wzrok okładkach. W tym celu zatrudniono nową redaktorkę naczelną, Tinę Brown, odpowiedzialną m.in. za okładkę z Jezusem hipsterem. „Time” z kolei idzie w prostotę przekazu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 26/2012

Kategorie: Media