Dzisiejsza młodzież nie przyjmuje do wiadomości, że wcześniej też byli twórcy, którzy robili doskonałe filmy – mówi Vittorio Storaro, operator filmowy, trzykrotny laureat Oscara – Jest pan mistrzem kamery. Krytycy piszą, że używa jej pan niczym palety dla swych wizji światła i koloru. Jako jedyny autor zdjęć filmowych na świecie ma pan w swoim dorobku trzy Oscary. – …Otrzymałem też wiele nagród w Polsce, które bardzo sobie cenię. W 1994 r. przyznano mi Złotą Żaba na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage za całokształt twórczości, dostałem też Złotą Żabę wspólnie z Bertoluccim za najlepszy duet reżyser-operator filmowy, a także za film Carlosa Saury „Tango”. – Na czym polega pański geniusz? – Może udaje mi się osiągnąć równowagę pomiędzy technologią a kreatywnością? – Trudno jest być dobrym operatorem? – Trzeba mieć wyobraźnię, w pewnym sensie trzeba mieć wizję tego, co chce się zrobić, co chce się uzyskać, co chce się pokazać, zanim się to zrobi. Wyobraźnia, a także fantazja są w tej profesji nieodzowne. Trzeba być trochę wizjonerem. – Gdy kino było jeszcze w powijakach największą rolę odgrywały umiejętności fotograficzno-techniczne operatora. Prymat reżysera przyszedł później. Pan bez wątpienia osiągnął maestrię w swojej dziedzinie. Nie myślał pan o zrobieniu własnego filmu? – Nie, ponieważ wiem, że nie jestem reżyserem. Jestem operatorem obrazu, choć przyznam, że wolę określać to, co robię, amerykańskim słowem cinematographer, czyli ktoś, kto się posługuje językiem ruchu i światła. Wykonując swój zawód, wiem, że jestem ważnym współpracownikiem reżysera i że bez mojej pracy nie powstałby żaden film. Jestem współtwórcą filmu. – Pracował pan z wielkimi reżyserami: Bertoluccim, Saurą, Coppolą. Nigdy się nie zdarzyło, że czuł się pan w pewien sposób zniewolony w swojej kreatywności? – Nie, nigdy nie miałem takiego wrażenia. Zawsze czułem się swobodny, mogłem patrzeć własnymi oczyma. Przy czym należy zrozumieć jedną rzecz – kino to sztuka kolektywna. Wszyscy pracujący przy produkcji filmu są niczym członkowie orkiestry. Każdy z nas jest ważny czy raczej wkład każdego jest ważny, ale musimy pracować pod batutą jednego dyrygenta. W przypadku filmu dyrygentem jest reżyser. Mogę dać upust mojej kreatywności, na tym polega mój twórczy wkład w powstanie dzieła, jakim jest film, jednak muszę zmieścić się w pewnych ramach. Ale uwaga, jak dyrygent bez muzyków tak reżyser bez współpracowników nie zrobiłby żadnego filmu. – W swojej pracy posługuje się pan tradycyjną techniką, ale nie stroni również od innowacji. Co pan sądzi o technologii cyfrowej? Można mówić, że nadszedł czas rewolucji? – Według mnie, mamy do czynienia raczej z ewolucją. Kino przeżyło dwie wielkie rewolucje, jedną było wprowadzenie głosu, a drugą koloru. Ciekawe, ale w obu przypadkach rozwój technologiczny spowodował ogromny postęp w dziedzinie jakości, lecz na pewien okres doprowadził do swoistej stagnacji w dziedzinie kreatywności. Twórcy związani z kinem niemym nie potrafili od razu wykorzystać szansy, jaką dawał głos. Podobnie wielcy artyści budujący napięcie na kontrastach światła i cienia w epoce filmu czarno-białego po wejściu technicoloru przez pewien czas bali się cienia jak ognia. W przypadku technologii cyfrowej jest dokładnie odwrotnie. Sprzyja ona na pewno kreatywności, jest bardziej dostępna, daje upust fantazji, ale pod względem technologicznym pozostawia wiele do życzenia. Jakość obrazu elektronicznego jest słaba. Myślę jednak, że przyszłość kina leży w rozwoju technologii cyfrowej. Dlatego konieczna jest poprawa standardów jakościowych. Prawdę mówiąc, trwają nieustanne poszukiwania w tej dziedzinie, a firma Proxima mojego syna Fabrizia jest jedną z najbardziej zaawansowanych w tej dziedzinie. – Często mówi pan o potrzebie unifikacji obrazu kinowego. Razem z synem jesteście autorami programu Univision. Czy mógłby pan wyjaśnić, na czym polega ten projekt? – Najprościej mówiąc, chodzi o ujednolicenie obrazu. Przez obraz rozumiem ogromny ekran kinowy. Film powstaje z myślą o takim ekranie, zaś później, na przykład jeśli oglądamy go w telewizji albo na DVD, jest okrojony. Każdy widz zna to z własnego doświadczenia, oglądając filmy panoramiczne. To dokładnie tak jakby obciąć
Tagi:
Małgorzata Brączyk