Filmowanie historii Chrystusa to zajęcie ryzykowne. Mimo to kino stworzyło już 150 jego wizerunków Zamieszki uliczne w USA, Kanadzie i Francji, zamach bombowy na kino w paryskiej Dzielnicy Łacińskiej, próba wykupienia wszystkich kopii filmu, żeby zniszczyć szatańskie dzieło i zakaz wyświetlania w kinach wielu krajów obowiązujący ponad dwie dekady. „Opowieść o Zbawicielu” w reżyserii Phillipa Saville’a, która właśnie weszła na ekrany polskich kin, nie ma szans wywołać tego typu emocji co niegdyś obrazoburczy film Martina Scorsese. Nie powtórzy też spektakularnego sukcesu „Pasji” Mela Gibsona, bezkonkurencyjnego hitu naszych kin w ubiegłym roku. Film Saville’a nie może bowiem liczyć nawet na cień kontrowersji, jakie wypromowały „Pasję”. To nieskomplikowana filmowo, nudnawa, aktorsko nieciekawa ilustracja biblijnego tekstu, która przyda się w czasie rekolekcji wielkopostnych, ale emocji nie wzbudzi. Jezus marksisty Mimo że filmowanie historii Jezusa od zawsze stanowiło wyzwanie i wiązało się z mieszanymi reakcjami widowni, kino od swego zarania chętnie po nią sięgało i wiązało ją często z klimatem epoki. Już w czasach filmu niemego powstało ogromne zapotrzebowanie na spektakle o tematyce biblijnej. Filmy o Jezusie kręcili i bracia Lumiere – „Życie i męka Chrystusa” (1897) – i Georges Melies „Chrystus kroczący po falach”. W 1912 r. Amerykanin Sidney Olcott pojechał specjalnie do Palestyny i Egiptu, by nakręcić „Od stajenki do krzyża”, a David W. Griffith w przełomowej „Nietolerancji” (1916) uczynił Pasję jedną z czterech części. O ostatnich trzech latach życia Jezusa opowiadał Cecil B. De Mille w superwidowisku „Król królów” (1927). – współcześni widzowie znają ten tytuł z remake’u Nicholasa Raya z 1961 r. Z kontrkulturowych nastrojów epoki wyrósł obraz Jezusa jako charyzmatycznego idola w „Jesus Christ Superstar” Normana Jewisona (1973). W filmie grupa studentów na izraelskiej pustyni realizuje musical o męce Chrystusa, a historię Jezusa wzbogacają wątki pacyfistyczne, oddające nastrój kończącej się wojny w Wietnamie. Podobnie mocno osadzony w epoce był „Piłat i inni” (1972) Andrzeja Wajdy, na podstawie „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, gdzie Chrystusa krzyżowano na śmietniku u wlotu autostrady wiodącej do dużego zachodniego miasta. Premiera filmu Gibsona natomiast zbiegła się z rechrystianizacją Ameryki i rosnącym znaczeniem tzw. New Born Christians – do których należy m.in. prezydent Bush – którzy rozpropagowali obraz jako medium ewangelizacyjne. W „Pasji” odbijają się też wyraźnie poglądy religijne reżysera, tradycjonalisty odrzucającego Sobór Watykański II. To też nic nowego, choć w historii kina było źródłem ciekawych paradoksów. Oto Pier Paolo Pasolini, zagorzały marksista i prowokator, nakręcił „Ewangelię według świętego Mateusza”, świetnie przyjętą przez krytykę oraz widzów, która trafiła na listę 45 filmów wszech czasów według Papieskiej Rady ds. Środków Społecznego Przekazu, pokonując wiele dzieł superpoprawnych religijnie. A z kolei były ministrant i nieodoszły ksiądz Martin Scorsese, realizując wymarzony film o Jezusie, naraził się na druzgocącą krytykę. Obecny w praktycznie wszystkich formach sztuki Chrystus stał się za sprawą filmu częścią kultury masowej. Niektórzy doliczyli się już nawet 150 jego wizerunków ekranowych. Ale za każdym razem twórcy musieli odpowiadać na te same pytania: czy pozostać wiernym baśniowo-biblijnej konwencji, czy spróbować przybliżyć Jezusa jako człowieka współczesnemu widzowi, ryzykując przy tym oskarżenia o bluźnierstwo? Najprościej wybrnęli z tego dylematu autorzy widowisk spod znaku „miecza i sandałów”, takich jak „Quo vadis” (1951) czy „Ben Hur” (1959), gdzie Jezus jest tylko wspomniany w dialogach albo pojawia się w oddali czy poza ekranem, widoczny jedynie dla bohaterów filmu. Reżyserzy obrazów, których Chrystus miał być główną postacią, nie mieli już tak łatwo. Ile Ewangelii? W „Opowieści o Zbawicielu” Jezus reprezentuje w miarę klasyczny wizerunek filmowy. Przystojna, pociągła twarz z brodą, włosy do ramion – żeby nie było zbyt obrazkowo, są trochę zmierzwione – i powłóczyste białe szaty. Obraz utrwalony w tak wielu dziełach sztuki dominuje w biblijnej konfekcji filmowej. Także w uznawanym za najlepsze dzieło epickie o tej tematyce „Jezusie z Nazaretu” (1977) Franca Zefirellego, Jezus ma nieziemsko błękitne oczy i zawsze wygląda, jakby zszedł z obrazów mistrzów malarstwa. Ale broni się wspaniałym aktorstwem Roberta Powella.
Tagi:
Katarzyna Długosz