Sięgając po książki z lat 60. i 70. patrona tego roku Stanisława Lema, wciąż możemy bardzo dużo zrozumieć z teraźniejszości W 1970 r. Telewizja Polska nagrała sześcioodcinkowy cykl „Felieton z przyszłości”. Stanisław Lem, po tym jak obowiązkowo odpalił na wizji papierosa, mówił w nim, co myśli o nauce nazywanej futurologią, która cieszyła się wtedy dużą popularnością, i o przewidywaniu przyszłości. Mówił, że potrzeba refleksji nad przyszłością jest jak światła w samochodzie. Im szybciej jedziemy, tym bardziej jej potrzebujemy. A prędkość jazdy określa w tym wypadku tempo rozwoju technologicznego. Problem w tym, że większość ludzi, którzy zajmują się przewidywaniem tego, na co możemy natrafić w przyszłości na drodze, robi to w najprostszy możliwy sposób. Zakładają, że przyszłość to będzie dziś, tylko trochę inne. Doskonale widać to w amerykańskim serialu „Star Trek”, który w telewizji emitowany jest już od kilku dekad i opowiada o przyszłości gwiezdnych podróży ludzi. Odcinki nakręcone w latach 70. różnią się od dzisiejszych – poza gorszymi efektami specjalnymi – głównie strojem kobiet, który zdradza, jak postrzegano postęp kiedyś i dziś. 50 lat temu zakładano, że kobiety w przyszłości nadal będą nosić spódniczki, tyle że krótsze. Dziś scenarzyści przewidują, że będą nosić takie mundury jak mężczyźni. To dlatego że – mówił Lem w rozmowie z Tomaszem Fiałkowskim – „obowiązuje zwykle reguła: co jest w danym czasie nie do wiary, na wiarę nie zasługuje. W Stanach Zjednoczonych, gdzie opinia powszechna jest bardzo silnie podbudowana ludzką naiwnością i typowo amerykańskim hurraoptymizmem – możemy wszystko, polecimy na Księżyc i Marsa, zrobimy to i tamto – wiarygodność w dużej mierze zastępowana jest reklamą oraz szeroko rozumianym rozgłosem medialnym. Tak było z moim bête noire, futurologiem Hermanem Kahnem, który zbierał laury proroka, choć żadne z jego proroctw się nie sprawdziło”. Nie powinno to dziwić, bo przecież nie mamy żadnej metody, która pozwalałaby oceniać wiarygodność takich przepowiedni. Ludzie wierzą więc w to, co wydaje się wiarygodne, a najbardziej wiarygodne wydaje się to, co już znają. Dlaczego mamy się dogadać z obcymi? Jeżeli więc chce się na swoich proroctwach dobrze zarabiać lub zapewnić im widoczność w mediach, dobrze jest trafiać w gusta ludzi, którzy wiedzą na ten temat niewiele. Tymczasem, jeżeli przewidywanie tego, co może się wydarzyć, ma mieć jakikolwiek sens, nie może być podporządkowane efektowi medialnemu. Wymaga ogromnej wiedzy, która nie wszystkich przekona, i oryginalnego umysłu, który nie wszyscy są w stanie zrozumieć. Takiego, jakim dysponował Stanisław Lem. Nie bez powodu nazwisko w świecie science fiction wyrobił on sobie przede wszystkim jako wybitny teoretyk pierwszego kontaktu. Czyli – mówiąc prościej – człowiek, który potrafi wymyślić najprzedziwniejsze formy naszego pierwszego spotkania z obcymi. Większość ludzi, którzy poświęcili temu tematowi jakąkolwiek refleksję, wyobraża sobie takie spotkanie dość zwyczajnie – albo tak jak rozmowy dyplomatyczne między europejskimi krajami, albo jak pierwsze zejście na ląd w Ameryce Południowej Krzysztofa Kolumba lub Hernána Cortésa. Ludzie spotykają się w nich z ludźmi, którzy wyglądają nieco inaczej, i albo dogadują się mimo różnic, albo ktoś kogoś podbija. Jednak nie u Lema. Polski filozof swoimi książkami stawia pytanie, dlaczego zakładamy, że jeżeli jacyś „obcy” istnieją, to będą do nas podobni. I skąd pomysł, że w ogóle uda się nam dogadać, skoro ich sposoby porozumiewania się mogą być zupełnie inne od naszych? To ostatnie pytanie mocno wybrzmiewa w doskonałym, choć będącym dość trudną lekturą „Głosie Pana”. W tej powieści Ziemia przechwytuje sygnał z kosmosu i najlepsi naukowcy próbują go przetłumaczyć. Nie udaje się to jednak nikomu, bo struktura komunikatu jest kompletnie inna niż wszystko, co znamy. W ekranizowanym przez Amerykanów i Rosjan „Solaris” napotykamy byt mający postać oceanu, który potrafi czytać myśli. A w zupełnie niestarzejącym się „Niezwyciężonym” – sztuczną nieinteligencję powstałą za sprawą działania mechanizmu ewolucji, która wprawdzie nie potrafi prowadzić inteligentnych rozmów o różnicach kulturowych, ale jest świetna w tym, co ewolucja promuje najbardziej. W trwaniu. Jest bowiem pozbawionym inteligencji rojem owadów. Ślady tych idei Lema widać dziś u najpopularniejszego na świecie autora fantastyki naukowej Cixin Liu, u którego pierwsze kontakty także są zaskakujące i nie mają w sobie nic z amerykańskiego optymizmu.
Tagi:
Stanisław Lem