– Kto, kiedy, skąd i komu dorwał? – nie było zawsze jasne – mówi Jerzy Borowczak, działacz pierwszej „Solidarności”, bliski współpracownik Lecha Wałęsy Informacja przemknęła jak meteor. Na początku lutego były kanclerz Niemiec, Helmut Kohl, W publicznej telewizji ARD poinformował, iż za pomocą banków w Luksemburgu wywiad niemiecki przekazywał środki finansowe z tajnych kont na rzecz „Solidarności”. Wolałbym nie komentować tej wypowiedzi, bo jej nie słyszałem. Próbowałem nawet dotrzeć do źródła i czegoś się dowiedzieć, ale poza informacją, „że ponoć Kohl powiedział”, nic nie udało mi się ustalić mówi Jacek Merkel, który w latach 80. odpowiedzialny był za kontakty ”Solidarności” ze światem. Zaprzyjaźniony z Jerzym Milewskim, szefem biura w Brukseli, zarządzał finansami podziemnej “S”. Później przez rok był ministrem stanu ds. bezpieczeństwa narodowego w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. O pieniądzach dawnej „Solidarności” mogę rozmawiać serio, a nie w atmosferze sensacji wywołanej niemieckimi rewelacjami – dodaje Jacek Merkel, dziś prywatny przedsiębiorca, szef Emmy “Caravana”, członek Unii Wolności. Ale nie jest to temat nowy. Zdaniem Merkla, wszystko W finansach musiało się zgadzać, bowiem od 1986 roku podziemna ”Solidarność” oficjalnie weszła w układ z dwiema brukselskimi wielkimi centralami związków zawodowych: Międzynarodową Konfederacją Wolnych Związków Zawodowych i Światową Konfederacją Pracy. – W rzekomej wypowiedzi Kohla nie został sprecyzowany czas, w którym to ponoć z Niemiec Federalnych płynęły do ”Solidarności” te pieniądze – dodaje Merkel. – Nie pamiętam, żeby z Niemiec Federalnych w latach 80. płynęły pieniądze do pierwszej „Solidarności”, ani nie przypominam sobie niemieckich pieniędzy W stanie wojennym. Pamiętam pomoc rzeczową: leki, sprzęt, ale nie gotówkę mówi Bogdan Lis, odpowiedzialny za finanse w NZSS “Solidarność”. – Do momentu aresztowania, a więc do roku 1984, byłem odpowiedzialny za kasę „Solidarności” podziemnej. Pierwszymi finansami w rodzącej się ”Solidarności”, jeszcze w Stoczni Gdańskiej, zajmowały się głównie Anna Walentynowicz i Henryka Krzywonos, dzisiaj Strycharska – dodaje. Tę informację i oba te nazwiska wymienił w „Głosie Wybrzeża” Lech Wałęsa, który 9 lutego dodał: ”Nie mogę ani zaprzeczyć, ani potwierdzić”, że w latach 80. płynęły pieniądze do “Solidarności” za pośrednictwem tajnych kont z Niemiec. Po zdelegalizowaniu „Solidarności” odpowiedzialni za pieniądze byli Henryk Wujec, Jacek Merkel i Janusz Pałubicki” – dodaje Wałęsa. Do kasetki były dwa klucze Henryka Krzywonos-Strycharska prowadzi dziś rodzinny dom dziecka. – Jestem bogata, jak pani widzi, mam razem 12 dzieci, dwoje własnych, a pozostałe… też moje. Pani Henryka jest legendą „Solidarności” dla tych, którzy chcą pamiętać. W 1980 roku miała 23 lata, była motorniczym, przyszła do Stoczni Gdańskiej z pomocą z Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacji. To jej słuchali mężczyźni, gdy zarządzała strajk. Henrykę Krzywonos wybrano również do trzyosobowej komisji, która miała prowadzić rozmowy z partyjnymi władzami wojewódzkimi. W tej pierwszej komisji byli: Bogdan Lis, Florian Wiśniewski i ona – postawna, zamaszysta, głośno mówiąca Henryka. Teraz pani Henryka Strycharska jest członkiem Unii Wolności. – Pieniądze „Solidarności” powracają co jakiś czas – mówi – i wcale nie jestem zdziwiona. Musi być temat, żeby odwrócić uwagę od tego, co się teraz dzieje. Na pewno nie myślałam wtedy, w 1980 roku, że tak będzie, jak jest dzisiaj. Nie o tym marzyliśmy, a już na pewno nie o to walczyliśmy, na nic się nie oglądając. Bardzo trudno wrócić do rozmowy o pieniądzach w dawnej “S”, choć wiem, że właśnie Henryka Krzywonos załatwiła Lechowi Wałęsie pierwsze większe mieszkanie. To było to słynne mieszkanie na Zaspie w Gdańsku, w którym kotłowały się tłumy zagranicznych fotoreporterów i dziennikarzy, gdy związek był nielegalny. – Do kasetki z pieniędzmi tamtej stoczniowej ”Solidarności” dostęp miały trzy osoby. To była specjalnie wybrana komisja, bo nagle zauważono, że pieniądze. które przynoszono z różnych zakładów i od różnych osób, gdzieś płyną. Bywało tak, że Lechu dostawał kopertę z pieniędzmi. Podawał, ile tych pieniędzy zebrano, albo ile dostaliśmy i od kogo, ogłaszaliśmy to przez radiowęzeł, i ta koperta szła do nas. Tworzyliśmy komisję. Byłam w niej ja, Ania Walentynowicz i Stefek Lewandowski. Do kasetki były dwa klucze i jedna osoba bez drugiej nie mogła kasetki otworzyć, a pieniądze można było wydać tylko wtedy, gdy były dwa podpisy z naszych trzech.