Fletowy cud nad Wisłą

Fletowy cud nad Wisłą

Polscy fleciści w ekspresowym tempie doganiają światową czołówkę Geniusz Chopina stworzył w Polsce trwającą do dziś modę na fortepian. Talent Wieniawskiego i legenda Lipińskiego, który stawał w szranki z samym Paganinim, zapoczątkowały modę na skrzypce. A flet? Jeden z najstarszych i najszlachetniejszych instrumentów świata, na którym grywali greccy bogowie i o którym wspomina Biblia, jakoś nie zachwycił Polaków. Od zarania naszej kultury aż do początków XX w. powstało zaledwie pięć fletowych kompozycji, o których nikt już dzisiaj nawet nie pamięta. Dopiero niepodległość przyniosła fletowy wybuch twórczości, drugi cud nad Wisłą, jak określa tę eksplozję wybitna flecistka wirtuoz, pedagog warszawskiej Akademii Muzycznej, Elżbieta Gajewska. Na dowód prof. Gajewska przytacza listę nazwisk polskich kompozytorów współczesnych, którzy napisali utwory na flet solo, flet z fortepianem lub z orkiestrą. Znaleźli się na niej: Tadeusz Baird, Bogusław Schäffer, Wojciech Kilar, Witold Lutosławski, Edward Pałłasz, Krzysztof Penderecki i wielu, wielu innych. Polacy docenili wreszcie walory boskiego instrumentu, nie tylko dla urody jego brzmienia, które – jak w żadnym innym instrumencie – potrafi naśladować głosy ptaków. Popularności sprzyja też niewątpliwie wdzięk artystów, a zwłaszcza artystek, grających na flecie poprzecznym. Podczas telewizyjnej transmisji każdego koncertu kamerzyści obowiązkowo wyławiają spośród członków orkiestry co urodziwsze flecistki. Przykładem są Hanna Turonek i Agata Igras, dzięki telewizji najpopularniejsze postacie świetnej orkiestry Sinfonia Varsovia. Na instrument trzeba zarobić za granicą Nieoczekiwany renesans polskiej literatury fletowej zaowocował także szybkim rozwojem pedagogiki tego instrumentu i wzrostem poziomu nauczania. Prawie wszyscy najwybitniejsi polscy wirtuozi odbywali studia w światowej mekce fletu, czyli we Francji, albo też zetknęli się z niekwestionowanym geniuszem tego instrumentu Jeanem-Pierre’em Rampalem. Teraz z powodzeniem zaszczepiają francuski wzorzec w polskich akademiach muzycznych. Prof. Kazimierz Moszyński z Akademii Muzycznej w Krakowie mówi o ekspresowym tempie doganiania fletowej czołówki. Najłatwiej poradzili sobie z tym Amerykanie, którzy za bajońskie sumy sprowadzali z Francji flecistów do orkiestr i pedagogów. My najwyżej naśladujemy wzory szkoły francuskiej: prawidłową intonację, formowanie dźwięku, panowanie nad oddechem i przeponą, aby długotrwałe granie nie doprowadzało do rozedmy płuc. – Nic nowego nie wymyślimy – mówi prof. Moszyński – ale jakość gry naszych flecistów i ich poziom muzyczny bardzo się poprawiają. Na pierwszym międzynarodowym konkursie fletowym zorganizowanym w Krakowie żaden z Polaków nie dostał się do finału. Na drugim, który odbył się po trzech latach, w marcu br., widać było znaczny postęp, jeden z naszych flecistów został laureatem. Co się zmieniło? Flet od XIX w. jest ten sam, ale młodzież ma dziś dostęp do wszystkiego – nagrań, nut, instrumentów. Co prawda, dobry flet kosztuje kilka tysięcy złotych, ale młodzież uczy się, jak samodzielnie zarobić na instrument. Dawniej trzeba było ogromnych zabiegów i protekcji, aby zdobyć państwowe stypendium i wyjechać na konkurs albo studia za granicą. Dziś każdy ma paszport i gdy znajdzie się na ulicy dowolnego miasta w Szwajcarii, Austrii lub Niemczech, może już ze swoich umiejętności zrobić niezły użytek. W ten sposób udaje się zarobić nie tylko na utrzymanie, ale i kupno nowego instrumentu czy opłacenie kursu mistrzowskiej gry u znakomitego pedagoga. – Nie ma lepszego sposobu na skuteczną naukę niż kontakt z dobrym mistrzem – podsumowuje prof. Moszyński. – Jeśli młody człowiek gra porządnie warsztatowo, a nie dmucha we flet byle jak, może sobie w czasie wakacji podszlifować formę, grając wyuczony repertuar nawet na ulicy. Zdobywa przy tym materialną niezależność, uczy się walczyć ze stresem, bo ulica daje potrzebny luz. A po przeliczeniu tego, co się zbierze do kapelusza, okaże się, że w Polsce rzadko kto tyle zarobi. Panie górą! Prof. Moszyński żałuje tylko jednego – feminizacji zawodu flecisty. Nie chodzi o to, że mężczyźni są lepsi, ale proza życia sprawia, że znakomicie zapowiadający się student najczęściej brnie dalej i robi karierę, natomiast talenty kobiet grzęzną w kłopotach rodzinnych, bytowych i innych, a to wielka strata. Nie da się jednak ukryć, że ścisła czołówka polskiego fletu to właśnie panie: prof. Barbara Świątek-Żelazny, rektor Akademii Muzycznej w Krakowie, prof. Elżbieta Gajewska, prof. Elżbieta

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 41/2002

Kategorie: Kultura