Po ostatnim moim tekście, w którym omawiałam prowadzone w „Wysokich Obcasach” rozmowy panów Świetlickiego i Dyducha z innymi panami, kilka znajomych osób i czytelniczka zwróciło mi uwagę, że popełniam błąd. Taki mianowicie, jak ujęła to czytelniczka, że traktuję „Wysokie Obcasy” jak poważne pismo, podczas gdy to tylko „pismo z obrazkami”, a do panów Świetlickiego i Dyducha podeszłam jak do dorosłych ludzi, choć nie są oni dorośli. (Za list bardzo dziękuję!). Ale jednak jest tak, że z założenia nie rozróżniam rzeczy błahych i niebłahych. Nie zajmujemy się wszak tutaj wypowiedziami naszych ulubionych filozofów, lecz raczej tym, co stanowi zawartość przeciętnej mentalności, światopoglądu dalekiego od awangardy. I w tej przeciętności, której treść jest dla wielu z nas tak oczywista, że niezauważalna jako coś, co może wzbudzić opór, znajduję postawy, poglądy, tony, słowa, które uważam za szkodliwe. Choć często ich autorzy i odbiorcy uważają je za neutralne. Taki byłby przypadek panów Świetlickiego i Dyducha. Obiekty podrzędne Ja wszakże nie zajmuję się dorosłością panów Świetlickiego i Dyducha, tylko tym, co mówią, jaki jest sens ich przekazu i jakie są ich ukryte przesłanki. Otóż oni sobie z innymi panami rozmawiają o kobietach nie jak ludzie o ludziach, tylko jak ludzie o obiektach. Może dlatego pan Meller, szef „Playboya”, „co to kobiety uprzedmiatawia”, wzbudził taki ich entuzjazm. Instytucjonalnie robi to, co inni muszą robić amatorsko, i jeszcze mu za to płacą! Oczywiście, nie są to rozmowy w dawnym stylu, z omawianiem piękna kobiecych nóg lub ramion i wykładaniem wprost przekonania, że kobiety nie mają męskich dyspozycji intelektualnych i twórczych i w ogóle nadają się tylko do określonych i nielicznych dziedzin życia, a do innych nie. Nie, to jest stare po nowemu. Cały akcent przenosi się na kobiecość, tradycyjnie rozumianą. Opiekuńcza, w fartuszku, wielbiąca imię swojego mężczyzny (bo w ogóle wielbiąca), ale głównie – i co najważniejsze – niefeministka. Bo feministka jest zaprzeczeniem wszelkiej kobiecości, użytecznej dla mężczyzny traktującego kobiety jak obiekt. Obiekt to coś więcej niż rzecz, obiekt nawet może być żywy, ale nigdy, przenigdy nie ma takich praw jak mężczyzna, jest zawsze na zewnątrz męskiego świata, w pozycji obcego lub przybysza z innej galaktyki i nie należy do tak wysokiej cywilizacji jak ta męska, facecia. Moje zadanie to właśnie zdjąć z tych wypowiedzi warstwę górną, oficjalną i pokazać to, co widzę pod spodem, i powiedzieć, jakie przesłanie tam jest zakodowane. (Nawiasem mówiąc, akurat nie uważam „Wysokich Obcasów” jedynie za pismo z obrazkami, zdarza mi się tam znaleźć ciekawe teksty i ważne informacje). Zawsze w plastiku! Nie obiecywałam sobie wiele po filmie „Nigdy w życiu”, ponieważ znam polskie kino komercyjne. A zatem nie rozczarowałam się. Jest, jak miało być. Najpierw oglądam sceny z jakiegoś zmarłego już życia małżeńskiego, w którym żona ugotowała, podała i starając się zachować godność, znosi duchową nieobecność męża albo jego paskudne uwagi. Mąż zaraz odejdzie z inną, młodą blondynką w ciąży, i wtedy owa żona, o heroicznym imieniu Judyta, wyzwoli z siebie wielki potencjał energii, na miarę czasu. Nie będzie rozpaczać zbyt długo, tylko zbuduje dom na wsi. Gdy dom już stoi i w oknach ma kwiecie, gdy córka ją wspiera, a najlepsza przyjaciółka zawsze utuli naszą bohaterkę jak czarna niania białą panienkę, to czego jeszcze brak? No oczywiście, zgadli państwo albo już wiedzą. Brak Żmjewskiego Artura, czyli kolegi z redakcji, w której nasza bohaterka pracuje w dziale listów. Brak mężczyzny zostaje uzupełniony, potem jeszcze ostatnia perypetia – i finał. Perypetia zresztą jak z anegdoty Tuwima, który opisując jakąś bulwarową sztukę, tak ujął realizm występujących w nich perypetii: córka włożyła inne rękawiczki i dlatego ojciec jej nie poznał. A tu ona nie przeczytała jego maila, w którym on jej wyznawał coś, o czym publiczność wiedziała od początku. Pomiędzy serialem a reklamą Poszłam na ten film, ponieważ chcę wiedzieć, czym karmi on ludzi, czego ludzie są głodni. A wysiedziałam na nim, ponieważ wielbię Danutę Stenkę, która jest aktorką wrażliwą, mądrą i wielkiej śliczności. Za dużo tego jak na ten film. Jakoś w kontekście tego filmu mówi się o zapisie zmiany modelu relacji między płciami. To znaczy, zmiana zaszła i nadal zachodzi, ale ten film jej nie zapisuje. Bo niczego nie zapisuje. On tylko karmi nas plastikowymi
Tagi:
Bożena Umińska