Folklor
KUCHNIA POLSKA Z rozbawieniem – bo już przecież nie z zaskoczeniem, a nawet bez szczególnego oburzenia – przeczytałem w gazecie, że Polska nie poparła stanowiska Unii Europejskiej, tym razem w kwestii równouprawnienia płci. Zrobiliśmy to, kierując się “wartościami chrześcijańskimi”, zapisanymi w naszych ustawach. Stanowisko Unii Europejskiej mówi bowiem o “prawach i orientacjach seksualnych”, a według nas, seks nie jest żadnym prawem, tylko świętym obowiązkiem służącym prokreacji, zaś “orientacja” w tej sprawie może być tylko jedna i nie będę jej opisywał, aby nie rozśmieszać dzieci. Jest to już drugi podobny występ naszego kraju na arenie międzynarodowej. Niespełna rok temu p. Kropiwnicki, reprezentując nie wiedzieć czemu kobiety polskie na sesji ONZ (co samo przez się wygląda dość perwersyjnie), protestował przeciwko zakazowi dyskryminacji ze względów seksualnych, głosując w tej sprawie razem z fundamentalistami islamskimi i Watykanem. Te występy Polaków traktowane są przez koła międzynarodowe jako zabawny folklor Lechitów, podobny barwnym, powiewnym szatom noszonym przez delegatów Czarnej Afryki, i nikt się tym szczególnie nie przejmuje. Co do mnie jednak, to słuchając wypowiedzi bawiącego niedawno w Warszawie p. Romano Prodiego, szefa Unii Europejskiej, podziwiałem takt tego dyplomaty, który opowiadał nam sympatyczne anegdoty o długości przygotowań do skoków Adama Małysza, ale nie wspomniał ani słowem o tym, że prócz przygotowania naszego rolnictwa do wymogów Unii, niezbędne jest również przygotowanie do nich naszych głów i obyczajów, aby nie raziły zbytnio na tle cywilizowanych krajów kontynentu. Oprócz wszystkich innych powodów, dla których nasz akces do Unii opóźnia się z roku na rok, są również dwa, które stanowią tajemnicę poliszynela. Pierwszym z nich jest nadmierny polski amerykanizm, który nie wszystkim krajom europejskim odpowiada, drugim zaś właśnie ten nasz folklor moralistyczny, zabawny, ale i nieco zniechęcający, gdy widzi się go z Paryża, Londynu czy Berlina. Nasze zabiegi o udział w Unii albo też szerzej – nasze ruchy na arenie europejskiej, przedstawiają bowiem naprawdę obraz dziwnie niezborny. Z jednej strony gotowi jesteśmy na przyjęcie rozmaitych ustępstw w sprawach gospodarczych i prawnych, z drugiej zaś mnożymy deklaracje i ustawy – jak choćby ustawa o pornografii czy ustawy lustracyjne – które nas od Unii oddalają. Z jednej strony gotowi jesteśmy stać się choćby jutro stuprocentowymi Europejczykami, z drugiej jednak zdajemy się być dość dokładnie głusi na nastrój, jaki wykluwa się obecnie w Europie. Obchodzimy właśnie drugą rocznicę naszego przystąpienia do NATO, co wydaje się nam preludium do członkostwa w Unii. Ale nie jest to wcale takie pewne. Oczywiście, że Europa jest NATO-wska, przede wszystkim jednak jest europejska i z tej, a nie amerykańskiej, perspektywy przygląda się chociażby konsekwencjom dwóch NATO-wskich wojen, które właśnie oglądamy. Pierwszą z nich są sygnowane przez Amerykanów nowe bombardowania Iraku. Otóż opinia państw europejskich jest w tej kwestii aż demonstracyjnie wstrzemięźliwa. Europa widzi w tych nalotach pokaz energii nowego prezydenta, George’a W. Busha, i wie też dobrze, że pomysł nowych bombardowań musiał narodzić się w głowach dwóch najważniejszych obecnie ludzi w administracji amerykańskiej – wiceprezydenta Cheney’a i sekretarza stanu, Powella. Obaj ci panowie byli bowiem zaangażowani – jeden jako sekretarz obrony, a drugi jako dowódca – w poprzednią wojnę w Zatoce Perskiej i obaj są nieco sfrustrowani jej wynikiem. Nie udało im się ukatrupić ani nawet obalić Saddama Husajna, co więcej, wojna ta – co można było przewidzieć – wykreowała Saddama na postać charyzmatyczną w świecie arabskim. A więc w tym świecie, z którym Ameryka nijak nie może dojść do ładu, a w każdym razie czyni to gorzej niż dawne europejskie państwa kolonialne. Wojna w Zatoce w sensie militarnym stała się wielkim popisem nowoczesnych technologii i taktyk, ale w sensie politycznym była fiaskiem, przyczyniając się do jeszcze silniejszego rozpalenia islamskiego gniewu wobec białego, atlantyckiego “szatana”, co oglądamy dzisiaj zarówno w Palestynie, jak i wśród afgańskich talibów. Jeszcze bardziej szydercze wydają się konsekwencje wojny w Kosowie. Tu niedawna krucjata NATO dała wprawdzie zaplanowany efekt polityczny, jakim miało być obalenie Miloszevicia i przywołanie do porządku krnąbrnej Serbii. Cóż jednak obserwujemy tam dzisiaj? Okazuje się, że to właśnie Albańczycy, o których walczyło przecież