Gdyby trzy miesiące temu ktoś ogłosił, że właśnie Waldemar Fornalik zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski, raczej nikt nie potraktowałby tej informacji poważnie. Po pierwsze, dlatego że nawet w najczarniejszych snach trudno było sobie wyobrazić tak dotkliwą porażkę na Euro 2012 i późniejszą zmianę trenera, po drugie, jeśli już myśleć o następcy, to trenerów z bogatym CV i sporą gablotką pucharów było kilku, po trzecie zaś wydawało się, że praca z dala od błysku fleszy, w cichym Chorzowie, jest dla spokojnego Fornalika opcją idealną.Media ogarnęła „Fornalikomania” i nie ma w tym nic dziwnego, bo tacy ludzie, zupełnie anonimowi i nieskażeni związkowym kolesiostwem, są nadzieją na lepsze piłkarskie jutro. Te pozytywne emocje rosną, gdy przypomnimy sobie zamkniętego i skwaszonego poprzednika. Dziennikarze prześcigają się więc w podkreślaniu niezwykłości urodzonego w Myślenicach szkoleniowca: wizyty w filharmonii, skromność i – co najważniejsze – cuda, których dokonywał w Ruchu Chorzów. Trzy ostatnie lata pracy w Ruchu są chwytającą za serce opowieścią o tym, że wytężona praca i oddanie prędzej czy później przyniosą pożądane efekty. Od zawodnikado trenera Fornalik uczył się trenerskiego fachu w zespołach od lat nisko notowanych, takich jak Górnik Zabrze, Widzew Łódź czy Odra Wodzisław Śląski. Dla tego typu drużyn, szczególnie w Polsce, charakterystyczna jest nerwowość i brak perspektyw długoterminowej pracy – wystarczy jeden kryzys, kilka przegranych meczów i przychodzi ktoś inny. Takie zmiany nie są wymarzoną sytuacją do budowania trenerskiego autorytetu. Dopiero w 2009 r. Fornalik zaczął dłuższą pracę w ledwo wiążącym koniec z końcem Ruchu Chorzów, którego barwy reprezentował niegdyś jako piłkarz. Wydawało się, że sympatycy tego klubu już dawno pogodzili się z realiami średniaka, z łezką w oku wspominając wielkie sukcesy niebieskich w latach 70. Jednak dzięki Fornalikowi mogli sobie przypomnieć, co znaczą rozgrywki w europejskich pucharach oraz walka o mistrzostwo Polski. A przecież po dzisiejszym trenerze reprezentacji nikt się nie spodziewał wielkich wyników – Ruch w najlepszym wypadku miał walczyć o pozycję w środkowej części tabeli. Sam szkoleniowiec przy podpisywaniu kontraktu pewnie nie odważyłby się wspomnieć o mistrzowskich aspiracjach – w Chorzowie na próżno było szukać gwiazd, co najwyżej duże nazwiska przechodzące niedługo na emeryturę. Nie było też infrastruktury, a stadion przywoływał wspomnienia minionego ustroju. Trudno było więc ścigać się z Legią, Lechem czy nawet Zagłębiem Lubin. Wkrótce wszystko się zmieniło.Minął zaledwie sezon, a Fornalik i jego drużyna stali się sensacyjnymi medalistami ekstraklasy, do końca walcząc o tytuł. Z anonimowej ekipy, która dla nikogo nie stanowiła szczególnego zagrożenia, powstała drużyna, której zawodnicy byli najbardziej łakomymi kąskami na rynku transferowym. Po znakomitym sezonie 2009/2010 klub, widząc okazję do podreperowania budżetu, sprzedał kilku kluczowych graczy, zarabiając na tym krocie. Za milion euro do warszawskiej Polonii przeszedł Artur Sobiech, który dziś reprezentuje barwy niemieckiego Hannoveru 96. Pod okiem Fornalika znakomicie grali również Wojciech Grzyb czy Tomasz Brzyski. – Trener podał rękę zawodnikom niechcianym, pragnącym się odbudować – mówił Marcin Malinowski, kapitan chorzowskiego Ruchu, w wywiadzie dla oficjalnej strony klubu. W tym samym tonie wypowiada się Łukasz Janoszka, który twierdzi, że dzięki Fornalikowi zyskał zarówno piłkarsko, jak i życiowo. W kolejnym sezonie zawodnicy stanowiący wcześniej o sile Ruchu strzelali już bramki w innych barwach. Trudno więc się dziwić, że sezon 2010/2011 był znacznie gorszy. Fornalik obronił klub przed spadkiem do niższej klasy rozgrywkowej, przygotowując równolegle podwaliny sukcesu w następnym sezonie. Wielki eksperyment Sezon 2011/2012 znów był wielki. Nie wiadomo skąd ani jak pojawili się nowi, jeszcze lepsi gracze – Arkadiusz Piech i Maciej Jankowski stali się wielkim odkryciem, dzięki któremu można już było stwierdzić, że praca Fornalika nie jest przypadkowa. Duet ten ciągnął chorzowski klub, który do ostatniej kolejki walczył o mistrzostwo. W ostatecznym rozrachunku niebiescy znaleźli się na drugiej pozycji, która i tak została uznana za wielki sukces.Krytycy zachodzą w głowę, jak to jest możliwe, że trener bez doświadczenia w większych klubach mógł objąć kierownictwo najważniejszej drużyny piłkarskiej w kraju. Nie prowadził on przecież ekip pokroju Legii czy Wisły i w przeciwieństwie do typowanego na selekcjonera Macieja Skorży nie zdobył
Tagi:
Paweł Korzeniowski