Forpoczta Leppera
Nie będzie Niemiec nam premiera samolotem woził! – zakrzyknęły krajowe bulwarówki. Na co dzień konkurujące ze sobą, teraz nad wyraz zgodne. „Super Express” grzmi na premiera, że woli niemiecką Luftwaffe od polskich helikopterów. Kierownictwo redakcji rozumie premierowskie obawy po ostatnich upadkach, ale „Bez przesady!”. Brakuje tylko patriotycznego zawołania: „Luftwaffe albo śmierć!”. Jeszcze dalej poszedł wydawany przez niemiecki koncern „Fakt”. Ten zarzucił premierowi, że poleci do Dublina „niemieckim samolotem z czarnym krzyżem na skrzydłach”. A co panom właścicielom „Faktu”, koncernowi Axel Springer, przeszkadzają czarne krzyże? Skąd u Niemców i zatrudnionych u nich takie obrzydzenie do niemieckiego krzyża? Nietrudno zgadnąć. Zapewne spece od marketingu Springera wyliczyli, że w Polsce da się jeszcze nabić nakład na odgrzewanych antyniemieckich nastrojach. Ciekawe, czy gdyby udziałowcem „Faktu” był kapitał izraelski, to na jego łamach byłyby treści antysemickie? 1 maja będziemy oficjalnie w Unii Europejskiej. Ideą Unii jest integracja. Zapomnienie starych krzywd, tworzenie nowego, wspólnego społeczeństwa. Cóż zatem jest hańbiącego w tym, że polski premier razem z czeskim leci niemieckim samolotem zaproszony przez kanclerza? Czemu redaktorzy „Faktu” i „Super Expressu” podsycają antyunijne nastroje? Jak długo mamy traktować Niemców jak okupantów, żądając jednocześnie równego traktowania nas w UE? Śmieszna, choć niewesoła jest postawa obu pism. Oburzających się na co dzień na każdy przejaw luksusu władzy. Często słusznie, ale w przypadku planów zakupu nowego samolotu już mniej. Nie można nie mieć własnych sprawnych samolotów i prawa do grymaszenia przy wyborze przewoźnika. Oprócz ksenofobii dobrze w bulwarówkach sprzedaje się strach. Przed nadchodzącym kryzysem, wielkim chaosem. W Polsce mamy znakomitą koniunkturę gospodarczą. Tego nie kwestionują nawet najbardziej zaciekli krytycy rządu. A jednocześnie czytamy nie tylko o „kryzysie”, ale już o „upadku państwa”. Wszystko po to, aby mogli się lansować polityczni cudotwórcy, błyskawiczni naprawiacze państwa. Recepty są proste: „odwołać rząd”, powołać „ponadpartyjny rząd ocalenia państwa”, „zmienić ordynację wyborczą, tak żeby w Sejmie zasiadali najlepsi”, „skrócić kampanię wyborczą do dwóch tygodni, żeby politycy jak najmniej czasu marnowali na walkę polityczną i własną reklamę”, „jednomandatowe okręgi wyborcze”. I wiele podobnych. Wszystkie propozycje atakują obecną klasę polityczną i jednocześnie wymagają od niej, aby natychmiast dobrze zrobiła społeczeństwu. Wszystkie, podlizując się społeczeństwu, czyli czytelnikowi, odsuwają od niego odpowiedzialność za współrządzenie, nawet za decyzje wyborcze. Zakładają, że społeczeństwo jest dobre i uczciwe, a klasa polityczna to zła klasa, którą społeczeństwo, jak tylko zechce, wyrzuci niczym zużyte kapcie. I kupi sobie na promocji nową, lepszą. W czasie skróconej kampanii wyborczej, by przypadkiem nie zawracać sobie głowy programami. Aby nie dać się wyrzucić, część klasy politycznej przyjmuje, podsyca bulwarówkowy, populistyczny styl. „To kwestia symboliczna”, oburza się na wspólny lot Jan Maria Rokita. Lider partii podobno proeuropejskiej. Ale człek zakłamany. Przestraszony rosnącymi notowaniami Samoobrony, marzący o przejęciu jej elektoratu. Sejm należy jak najszybciej rozwiązać, głosi teraz Marek Borowski, zupełnie jak autorzy bulwarówek. Czyżby marszałek już zapomniał o licznych rozpoczętych, jakże ważnych i pilnych ustawach? Przecież one pójdą do piachu razem z Sejmem i wieloma nowopopulistami. Na fali strachu, niepewności i wiary, że mamy „katastrofę państwa”, do władzy dojdzie Andrzej Lepper. Wyhodowany przez bulwarówki. Z pomocą Rokity i Borowskiego. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint