Fotografowie nagości

Fotografowie nagości

Niewtajemniczeni myślą, że akt to tylko zdjęcie majtek. Tymczasem dopiero wtedy zaczyna się ciężka praca Jerzy Kośnik nigdy nie wychodzi, gdy dziewczyna się rozbiera. Nie żeby podglądać, ale żeby obudzić w niej ekshibicjonizm. Bo jak patrzy wtedy na kobietę, w niej coś się wyzwala…. Po rozebraniu nie od razu bierze do ręki aparat. Daje dziewczynie czas. Bo trzeba odczekać aż piersi, dopiero co wyrzucone ze stanika, zaczną oddychać. To, że piersi zmieniają kształt, profesjonalista musi wiedzieć. Kilka razy dziewczynę ubiera po to, by ją znów rozebrać. – Wie pani, jaka to magiczna czynność?! – mężczyzna z włosami splątanymi w kitkę mówi z precyzją. I pasją. W trakcie sesji też mówi dużo. To ją oswaja. Jakby to zliczyć, już 3 tys. nagich kobiet Jerzy Kośnik, wirtuoz aktu, zatrzymał we wszystkich możliwych pozach. – Czy to zmienia? Chyba reaguję spokojniej niż zwykły facet. Ten spokój osiągnąłem gdzieś po stu sesjach. Ale to normalne, że nie patrzę na modelki bezpłciowo. Gdybym patrzył na nią jak na martwą naturę, przestałbym to robić. Fotografowie nagości. Niewtajemniczeni myślą, że akt to zdjęcie majtek, i zacierają ręce z zazdrości. Tymczasem dopiero zaczyna się ciężka praca, mówią. Każdy ma swoją metodę, np. na tatę (namawiać cierpliwie i z dobrocią) albo na księgowego (nie przechodzić nawet na ty i doprowadzić ją do takiego znudzenia, żeby przestała się bać). Niektórzy „kanalizują uczucia, tak by nie dopuścić czynników przeszkadzających”. Czynnik przeszkadzający to zainteresowanie panią. – Bo w sztuce liczy się – zapożyczają język z ekonomii – wartość dodana do gołej pani. – I nie może być marnowania czasu na flirt, czyli upływności – zapożyczają język z elektroniki. Czasem one prowokują, ale oni udają, że nie widzą. Mówią, że potrafią. Dla męża ku pamięci Gdy na początku lat 70. Jerzy Kośnik publikował (za przyzwoleniem cenzury) akty w tygodniku „Perspektywy”, Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego prosił w liście do redakcji, żeby nie pokazywać łona, bo onanizm wśród żołnierzy tak drastycznie wzrasta, że spada bojowość. Wystawy w tym czasie odwiedzali głównie erotomani, którzy chodzili pod ścianami i szybciutko wybiegali z galerii. – Bo gdzie mieli popatrzeć? – mówi wyrozumiale Kośnik, który lata całe odbierał z poczty francuskie magazyny z powydzieranymi kartkami. „No, przyszło takie”, rozkładali ręce urzędnicy. Tak wielka była wartość aktu. Choć władze nie miały tolerancji dla zmysłów. Po tym, jak Marek Czudowski w kalendarzu dla FSO sfotografował dziewczynę topless z pejczem w ręku i siwym koniem obok, Komitet Warszawski PZPR kazał wycofać z kiosków „rozchełstanego wampa i konia z bielmem na oczach” (komitet zauważył nawet, iż koń złapał światło w oku, a wtedy nie likwidowało się takich usterek kliknięciem myszy). Podpisanemu pod listem A. Kosowskiemu „mózg się robił kwadratowy, a włos stawał dęba, że cena prawem kaduka została ustalona na 200 zł!!! i że sprzedają to kluby Empik, jakby nie miały nic do zaoferowania”. Ale nie bacząc na cenę, Polacy ustawiali się w kolejki. Firmowe kalendarze z paniami na oponach, koparkach i wywrotkach szły jak świeże bułeczki. Z modelkami też nie było łatwo. W tamtych czasach fotograf mógł się uczyć tej sztuki jedynie na swojej dziewczynie. Obcemu się nie pozowało. Jerzy Kośnik musiał nawet wyprowadzić się z domu, bo ojciec krzyczał: „Ty je krzywdzisz, przecież nie znajdą już męża!”. – Można powiedzieć, że tylko dzięki swojej aktywności opanowałem ten zawód doskonale… – zawiesza dwuznacznie głos. – Miałem 17 lat… Wtedy uciekłem z koleżanką Bożenką z pierwszomajowego pochodu. Ojciec dał jej zorkę, żeby sfotografować pochód, a my pojechaliśmy do Urli, uroczego miejsca pod Warszawą. Trochę te zdjęcia zrobiłem wbrew woli Bożenki. Na łące, w słońcu, na naguska… Tam odkryłem ciało kobiety. Wtedy zaczęła się pasja. Nawet w sytuacjach, gdy facet nie powinien… brałem aparat do ręki. Powstały z tego „Krajobrazy miłości”, seria twarzy moich kobiet podczas miłosnego spełnienia. Długo się skradałem, zanim poprosiłem o to moje dziewczyny. Przez 15 lat miałem dylemat, czy te zdjęcia nie są zbyt intymne. Jaką kobieta ma wtedy piękną twarz, wie pani?! Czasem jakaś stateczna kobieta krzyknie na ulicy: „Cześć Jurek, ile to lat!”. Poznaje ją z tamtych zdjęć po rysach… córki. Dziś w galeriach więcej kolekcjonerów niż erotomanów i nikogo nie dziwi, że nawet panele podłogowe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 38/2005

Kategorie: Reportaż
Tagi: Edyta Gietka