Valérie Pécresse w polityce próbuje łączyć ogień z wodą. Czy da jej to prezydenturę? Mieszanka Angeli Merkel i Margaret Thatcher – ta autocharakterystyka Valérie Pécresse, mająca opisać jej poglądy i styl uprawiania polityki, zrobiła już chyba w mediach karierę większą niż sama kandydatka. Bez względu na to, co dalej stanie się z kampanią prezydencką Pécresse, ta metafora będzie pewnie żyła własnym życiem w internecie jeszcze przez długie lata. I to dla byłej francuskiej minister finansów paradoksalnie dobra wiadomość. Bo choć zestawienie jest raczej ekscentryczne, na pierwszy rzut oka trudne do pogodzenia, bardzo dobrze oddaje naturę Valérie Pécresse. Jedynej kobiety, która ma w tej chwili szansę trwale zmienić francuską politykę, nie wywołując przy tym trzęsienia ziemi na całym kontynencie. Prymuska u Chiraca Życiorys ma nieskazitelny. Przebieg jej kariery wygląda, jakby był odgórnie napisanym scenariuszem dla przyszłej głowy państwa. Przykładna uczennica, zawsze osiągająca wybitne wyniki w nauce. Przez znajomych ze szkoły opisywana wręcz jako „nadambitna”, zainteresowana nauką do granic możliwości, zawsze perfekcyjnie przygotowana. Po liceum – studia w prestiżowej szkole biznesowej z przeszło 100-letnią tradycją, HEC Paris. Później dostaje się do École Nationale d’Administration, kuźni francuskich elit politycznych. To nad Sekwaną akademicko-zawodowy Olimp, ekspresowa winda do kariery w strukturach państwowych. W dodatku z możliwością pominięcia pierwszych jej etapów. Przyszła minister czuje się tam jak ryba w wodzie, studia kończy z drugim wynikiem na roku. Nagroda? Staż w wybranej przez siebie instytucji. Valérie Pécresse rozważała podobno Ministerstwo Spraw Zagranicznych i kilka innych resortów, ale ostatecznie decyduje się na Radę Stanu – bezpośrednie zaplecze prawne i eksperckie prezydenta. Francją rządzi wtedy Jacques Chirac, Pécresse trafia na szczyt jego popularności. Nie zwalnia tempa, pokonuje kolejne szczeble kariery. Dostrzega ją sam Chirac, wyjmuje z Rady Stanu i lokuje przy swoim boku, na stanowisku doradcy. Jednak Valérie ciasno w tej roli. W 2002 r. startuje do Zgromadzenia Narodowego – i od razu zdobywa mandat. Sukces powtarza pięć i dziesięć lat później. Ale znowu szybko się nudzi, szuka nowych wyzwań. Z parlamentu przechodzi do władz lokalnych. W 2015 r. zostaje wybrana na przewodniczącą Île-de-France – bodaj najważniejszej jednostki administracyjnej w kraju, regionu, w sercu którego znajduje się Paryż. Do tego należy dodać jeszcze przygody na szczeblu ministerialnym, Pécresse kieruje najpierw resortem szkolnictwa wyższego za rządów François Fillona, a od czerwca 2011 r. – finansów i budżetu. Kandydatka w tłumie Na tym szlaku został do zdobycia już tylko jeden szczyt, najwyższy. O potencjalnej walce Pécresse o prezydenturę mówiło się już od kilku lat, ale zawsze kończyło się na spekulacjach. Konkluzja była taka sama: na francuskiej prawicy jest ciasno, nowym kandydatom trudno się rozpychać, a kobieta będzie miała jeszcze bardziej pod górkę. Pierwsze z tych argumentów rozbroił jednak w 2017 r. Emmanuel Macron, zostając prezydentem dzięki fenomenalnej kampanii w stylu liberalnego populizmu. Z jednej strony, przełamał trwający od dekad duopol wielkich partii, Socjalistycznej i Republikanów, z drugiej – praktycznie samodzielnie obronił liberalną Francję przed zagrożeniem ze strony radykalnej prawicy spod znaku Marine Le Pen. W pewnym więc sensie obecny prezydent sam połączył w swojej kampanii ogień i wodę. Czy Valérie Pécresse uda się to samo, a przy okazji przełamie największe tabu francuskiej polityki i zostanie pierwszą kobietą na stanowisku głowy państwa? Po głośnym początku jej kampanii dziś wiele wskazuje, że będzie jej bardzo trudno. Pécresse zaczęła z przytupem, choć do gry weszła relatywnie późno. Dopiero w grudniu wygrała prawybory UMP, Unii na rzecz Ruchu Ludowego, republikańskiej partii kontynuującej tradycje gaullistowskiej prawicy. Wcześniej wzrok analityków skierowany był raczej dalej na prawo, gdzie toczyła się coraz ostrzejsza rywalizacja pomiędzy starą faworytką Marine Le Pen a faworytem nowym, Érikiem Zemmourem. Wydawało się, że to ten ostatni, kontrowersyjny publicysta i obyczajowy ortodoks, stanie się czarnym koniem tych wyborów. A ponieważ Macron, nawet jeśli jest blisko centrum, też sytuuje się raczej po jego prawej stronie, na prawicy zaczęło się robić gęsto.
Tagi:
Angela Merkel, Borys Pasternak, Doktor Żywago, École Nationale d’Administration, Emmanuel Macron, Éric Zemmour, Francja, François Fillon, francuska polityka, Île-de-France, Jacques Chirac, konserwatyzm, Kościół katolicki, liberalizm, Margaret Thatcher, Marine Le Pen, Paryż, prawica, relacje francusko-niemieckie, skrajna prawica, Valérie Pécresse, wybory w Europie, Zgromadzenie Narodowe we Francji