Minęło już prawie pół wieku od Nowej Fali – pora zapytać: Coście takiego zrobili, panowie, co jakoś trwa? Kim byli? Dlaczego byli tak agresywni i jak do tego doszło? (Bo czym się to skończyło – wiemy. Z jednej strony, filmami o pięknej Angelice i komediami z Louisem de Funčsem, a z drugiej – filmami z założenia elitarystycznymi, których wyznacznikiem artystycznym miała być awangardowość. I przecięciem łączności pokoleniowej, a nawet gorzej – kulturowej, z dotychczasowym dorobkiem Francji). Dlaczego zaatakowali tak wściekle także tych, którzy ich na początku wspierali, jak Romain Gary („Korzenie nieba”, „Obietnica poranka”) czy André Malraux („Dola człowiecza”, „Nadzieja”), przed wojną komunista, po wojnie minister kultury przy de Gaulle’u? Albo autor wyrafinowanych komedii o panu Hulot, Jacques Tati?1. To Gary ukuł określenie „Nowa Fala”, ożenił się nawet z jej czołową aktorką, Jean Seberg. To Malraux jako minister kultury wprowadził fundusze filmowe, które pozwoliły na produkcję tych cieszących się słabym zainteresowaniem producentów i widzów, awangardowych filmów. Zaczęło się, jak to często bywa, sensownie – poszło o dyskusję wokół „Obywatela Kane’a” Orsona Wellesa. Sartre i pewien zapomniany już dzisiaj lewicowy krytyk filmowy zaatakowali ten film jako zbyt symboliczny, zbyt artystowski. Krytycy skupieni wokół jednego z nielicznych wówczas pism poświęconych filmowi, „Cahiers du Cinéma”, „dali odpór”, krytykując ówczesne kino francuskie na tle filmu amerykańskiego. Wtedy lubili nawet Chaplina, nie tylko Orsona Wellesa. Ale z obrony „Obywatela Kane’a” wyciągnęli wniosek, że autorem filmu jest reżyser, nie scenarzysta, aktorzy czy inni członkowie filmowej ekipy. 22-letni François Truffaut, którego redaktor naczelny „Cahiers”, André Bazin, wyciągał z tarapatów finansowych i konsekwencji chuligańskich wybryków, w 1954 r. napisał programowy tekst „O pewnej tendencji francuskiego kina”. Truffaut był wtedy tylko krytykiem filmowym, nie reżyserem. Wprowadził pojęcie la politique des auteurs – polityki autorów. Reżyser nie był już reżyserem, stawał się „autorem”. W myśl tej koncepcji każdy kolejny film autora należy uznać za przejaw jego osobowości twórczej. Jak napisał brytyjski krytyk, „siłą tej koncepcji było posługiwanie się znanym argumentem o wartości artystycznej i co więcej, zastosowaniem go do rozróżniania między filmami. Za jednym zamachem kino stawało się sztuką i jako takie wymagało też sztuki krytyki filmowej”. Było to może zrozumiałe jako reakcja na system studyjny ówczesnego Hollywood, gdzie niezadowolony producent wyrzucał czasem reżysera produkcji. Reżyser nie zawsze mógł nawet montować własny film. Producent miał swoją wizję i był w dużym stopniu współtwórcą produktu finalnego. Nic nie jest jednak proste, bo czołowi z tych producentów mieli wyraźny instynkt filmowy i epoka ta nazywana jest złotą erą filmu hollywoodzkiego. Redaktor naczelny „Cahiers du Cinéma”, André Bazin, odniósł się do idei filmu autorskiego z pewnym sceptycyzmem. Próbował zwrócić uwagę, że takie podejście może skończyć się bezkrytycznym wywyższaniem określonych artystów. Zwłaszcza że Truffaut poszedł dalej, atakując to, co nazwał qualité française – francuską jakością. Ale, jak napisał Bazin, „najbardziej entuzjastyczni spośród nas niemal zawsze biorą górę”. O co chodziło Truffaut w tym ataku na francuską jakość – czytaj: starsze pokolenie twórców filmowych – trudno dziś zrozumieć, zwłaszcza że wśród jego argumentów są i takie, które świadczą po prostu o pruderii. Jeden z późniejszych naczelnych „Cahiers du Cinéma”, Serge Daney, niechęć do qualité française uzasadniał tym, że twórcy wrzuceni do tego worka kręcili filmy także za okupacji, uciekając się do filmowania francuskiej klasyki, a przecież okres Vichy nie był najbardziej chwalebny. Ale wśród atakowanych znalazł się na przykład René Clair („Upiór na sprzedaż”, „Urok szatana”), który wojnę spędził w Hollywood, rząd Vichy zaś pozbawił go obywatelstwa. W praktyce po roku 1960 ataki na niego uniemożliwiły mu robienie filmów. Złamano karierę Marcela Camusa, który na rok przed Truffaut dostał Złotą Palmę za arcydzieło „Czarny Orfeusz”. A Marcel Camus wojnę spędził w oflagu. Trudno było go zaatakować od strony artystycznej, zrobiono to w czysto socrealistycznym stylu: ten poetycki, metaforyczny film nie oddawał rzeczywistości
Tagi:
Magdalena Hen