Największy problem mamy z piłką klubową. Wyniki od lat są słabe. I jeszcze długo się nie poprawią Na jakiej podstawie klienci oceniają produkt? Jedni kierują się posiadanymi informacjami, drudzy sugerują ceną. Wszyscy jednak zwracają uwagę na opakowanie. To najlepsza wizytówka. O tym, jak ważną odgrywa ono rolę, najlepiej może świadczyć fakt, że opakowanie jest traktowane jako jeden z najistotniejszych elementów promocji i marketingu. Zachęca do dokonania wyboru, pozwala stworzyć pozytywne wyobrażenie o tym, co znajduje się w środku. Piłkarską Ekstraklasę także przyjęło się traktować jako produkt. Do opakowania w zasadzie trudno mieć większe zastrzeżenia – wybudowano piękne, nowoczesne stadiony, oprawa meczów jest przyzwoita, sprawdza się i na ogół działa bez zarzutu system VAR, rosną środki finansowe. Znacznie gorzej z zawartością, czyli całą sferą sportową oraz jej otoczką, nie tylko organizacyjną. Już niebawem, 8 lutego, wznowi rozgrywki futbolowa Ekstraklasa. Wiadomo, w jakiej strefie klimatycznej żyjemy – z pewnością na trybunach pojawią się tłumy „złaknionych piłki fanów”. Ciekawe, czy ktoś wreszcie, tak solidnie, może nawet trzykrotnie, puknie się w głowę. Coraz luźniej na trybunach Dla kogo więc ta liga? W niedawnej rozmowie z Adamem Godlewskim prezes PZPN Zbigniew Boniek stwierdził: „Największy problem mamy z piłką klubową, w której wyniki od lat są słabe. I podejrzewam, że jeszcze długo się nie poprawią. Bo nie wyciągamy wniosków. Nie mamy know-how, a to żadna tajemnica, że aby zarządzać klubem, nie wystarczy być dobrym menedżerem. Trzeba się jeszcze znać na piłce”. A 20 grudnia ub.r. dodał w internecie: „Jeżeli kiedyś chcemy grać poważną piłkę klubową i marzyć o pucharach europejskich, to 20, 21 czy 22 grudnia nie mamy prawa grać w piłkę”. Tak wypowiada się człowiek, który przez sześć prawie całkowicie zmarnowanych lat upierał się przy tezie, że kluby są samodzielnymi podmiotami i muszą sobie radzić same. Boniek chełpi się pęczniejącym systematycznie kontem PZPN – można się zastanawiać, czy nie lepiej czułby się w roli szefa banku. Bo że kocha pieniądze, to wiemy. Jednym z podstawowych źródeł utrzymania jest coroczny zastrzyk gotówki z kontraktów telewizyjnych. Za sezon 2017/2018 kluby otrzymały nieco ponad 150 mln zł. Prezes spółki Ekstraklasa SA Marcin Animucki i jego zespół okazali się zręcznymi negocjatorami, bo za umowę telewizyjną na dwa sezony (2019/2020 i 2020/2021) nadawcy zapłacą 500 mln zł. Do tego dojdą profity za inne prawa (powtórki, skróty w telewizji i internecie). Animucki jest optymistą i twierdzi, że według najnowszych badań aż 10,5 mln Polaków interesuje się Ekstraklasą. Co więcej – aż pęka z dumy, że w przyszłym sezonie 100 meczów zostanie wyprodukowanych w formacie 4K HDR na platformie NC+. Taką technologią dysponują jedynie Anglia, Hiszpania i Niemcy. Jak widać, prezes Animucki robi niemal wszystko, by zadbać o kibica… w kapciach. Taki usiądzie wygodnie w fotelu, z browarkiem w ręku, i zapominając o bożym świecie, zostanie wchłonięty przez format 4K HDR. W Polsce, zgodnie z porozumieniem z 2005 r., kompetencje podzielono między Ekstraklasę SA a PZPN. Spółka ligowa odpowiada za zarządzanie rozgrywkami, sprzedaż praw mediowych i marketingowych oraz promowanie ligi i klubów. A tak wygląda rzeczywistość w liczbach, które nie kłamią: średnia widowni na meczu jesienią 2018 r. wyniosła 8407 osób. Spotkania z najwyższą frekwencją to: Lechia Gdańsk-Arka Gdynia (25 066 widzów), Wisła Kraków-Lechia Gdańsk (23 052) i Legia Warszawa-Lech Poznań (22 731). Jesienią 2017 r. na trybunach zasiadło średnio 9807 kibiców. Potyczkę Lecha z Legią obejrzało 36 829 widzów, Wisły Kraków z Legią – 33 000, a spotkanie Lecha z Wisłą – 26 361. Poważny regres widoczny gołym okiem. Na trybunach coraz luźniej! Nic dziwnego, że internauta „stalowy paprykarz” napisał: „Średnio mecz na trybunach Lotto Ekstraklasy w sezonie 2018/2019 obejrzało 8407 widzów. Średnio jeden mecz PGE Ekstraligi w sezonie 2018 obejrzało 10 573 widzów. Piłkarze przegrywają z żużlowcami w przedbiegach. Wielkie stadiony o pojemności kilkadziesiąt tysięcy, w największych miastach, a frekwencja mizerna. Warszawa, Poznań, Kraków, Wrocław i Gdańsk kontra Gorzów, Leszno, Częstochowa i Zielona Góra. Przy czym największy stadion żużlowy