Garść obrazków z epoki cezarów ku refleksji i umileniu
Święta – czas nacieszyć oczy świecidełkami. Trzymając się tej myśli, pomówmy przez chwilę o tradycji rzymskiej. Nasi przodkowie chętnie przywdziewali szaty Rzymian. Akcentując swoją łacińskość, wkraczali do świata marzeń. Splendory rzymskiej tradycji stały się polskim strojem paradnym. Widzieliśmy siebie w blasku, w aureoli wzniosłości. No cóż, miłość – jak wiemy – jest ślepa. Co tak naprawdę pokochaliśmy? Poddając się świątecznym pokusom, otwieram wiersz Herberta „Kaligula”. Wspaniały i jednocześnie bardzo okrutny, gdyż uderza w sam splot słoneczny naszych złudzeń dotyczących władzy, polityki, polityków. Oczami poety spoglądamy na Incitatusa – konia: „kiedy wszedł do senatu / nieskazitelna toga jego sierści / lśniła niepokalanie wśród obszytych purpurą tchórzliwych morderców”. W świecie władzy, do cna zbrukanym przez nikczemność, tylko koń zachował niewinność. Niepokalana biel Incitatusa była aktem oskarżenia. O czym tak naprawdę myślał Kaligula? W szaleństwie rozbrzmiewa niekiedy głos bogów. Jakie źródła ma nasz zachwyt nad rzymską tradycją? Może nie studiujemy zbyt uważnie historii Rzymu, nie zastanawiamy się nad zmierzchem i upadkiem cesarstwa rzymskiego, tak jak to czynił nieprześcigniony Edward Gibbon. Trochę żal – przeszłość bywa zwierciadłem, w którym ujrzeć możemy własne oblicze. Czy mamy powody do obaw? No cóż, na razie bawimy się – Disneyland zaprasza i mami fajerwerkami. Rzymianie też uwielbiali igrzyska. Co powiemy o sobie? W odróżnieniu od nich nie stworzyliśmy własnego imperium, ale starania były. Jacht z napisem „Polska” wypłynął na oceany, lotnisko w Radomiu wybudowaliśmy. Może jeszcze podbijemy świat i nasze krasnoludki (te od Sierotki Marysi) pokonają krasnale z Disneylandu. Tacy właśnie jesteśmy, dumni i silni. Mamy nie tylko własne krasnoludki – mamy także Mojżesza, który stanął pomiędzy nami, ogłaszając Dekalog Spraw Polskich. Wracając do Rzymian, w czasach dawno minionych polityczną monetą obiegową były szumne hasła – My i Rzymianie, chwalebna kontynuacja! Romantyzm pogłębił nasze zamiłowanie do fikcji. Pojawiły się spekulacje dotyczące wędrówek dusz i rzekomego pokrewieństwa polskiej szlachty i Rzymian. Oto nasi przodkowie, mówili poeci – powstały rozczulające miraże, marzenia weszły nam w krew. No dobrze – jacy ci przodkowie byli? Zajrzyjmy na moment do pracy Jacoba Burckhardta „Czasy Konstantyna Wielkiego”, popatrzmy na przykłady z epoki cezarów. A więc tak – Kommodusa, syna Marka Aureliusza, bardzo szybko opanowało „przerażające szaleństwo cesarzy”, kierowała nim „mieszanina krwiożerczości i rozpusty”. W amfiteatrze chętnie występował przebrany za boga (zginął ostatecznie z rąk spiskowców). Na życie jego następcy, Septymiusza Sewera, „uporczywie i niemal jawnie” nastawał jego własny syn, Karakalla. „Nie zabijaj mnie przynajmniej na oczach wszystkich”, miał usłyszeć od ojca. Heliogabal, władca zapobiegliwy, „wprowadził do senatu matkę i babkę, osadził na najwyższych stanowiskach tancerzy, woźniców i balwierzy”. Czy nie mamy tu żadnych skojarzeń? To oczywiście nie jest cała prawda. Pozostaje przecież tradycja rzymskiego republikanizmu, rzymskiego racjonalizmu politycznego. Azaliż – co wzięliśmy z tradycji Rzymu? Poza skłonnością do populistycznej afektacji, sprzyjającej ekscesom władzy, chyba niewiele. Na pewno nic z dobrodziejstw rzymskiego racjonalizmu politycznego. A w tej sferze Rzymianie z pewnością zasłużyli na podziw stuleci. Byli mądrymi realistami. Polityczny geniusz Rzymu stał się inspiracją dla brytyjskich wigów – tak zrodziła się koncepcja ustroju wolności, oparta na podziale władzy. U nas święciła triumfy idea liberum veto odwołująca się – jak sobie szlachta imaginowała – do zasady jednomyślności zrodzonej pod patronatem Ducha Świętego. Rzymianie odwrotnie – pasjonowała ich różnorodność, niczego nie upraszczali. Zgodnie z klasycznym wzorcem republika połączyć miała trzy odrębne pierwiastki: monarchię, arystokrację i demokrację. Kierunek dzisiejszy to egzaltacja znajdująca wyraz w ubóstwieniu woli większości – dym kadzidlany mąci nam w głowach. Deifikacja „suwerena” to oczywiście kamuflaż pozwalający ukryć ambicje pazernych polityków – kobierzec, po którym stąpają dyktatorzy. Siłę dyktatorskiego popędu, i związanej z nim demagogii, obserwowaliśmy na własne oczy przez osiem ostatnich lat. Sam Rzym nie był oczywiście wolny od populistycznej afektacji – kariery cezarów to żywa księga ekscesów. Czy coś się zmieniło? Nasza nowoczesna demokracja jest – jak mówił Max Weber – demokracją cezarystyczną. Parodie boskości,