Czy jest jeszcze w tym kraju ktoś, kto z nami, ludźmi pracy, się liczy? Mam krytyczny stosunek do ostatnich wyborów z powodu niskiej frekwencji. Nie powinniśmy przechodzić obojętnie obok faktu, że na 20 uprawnionych do głosowania tylko dziewięciu wrzuciło głosy do urny. Co myśli pozostałych 11? Przecież to także ich ojczyzna, ich władza, ich wójt, ich prezydent. Czemu oni nie chcą spełniać obywatelskiego obowiązku głosowania? Co zraziło ich do wyborów, do tej odmiany demokracji, do naszego państwa, może do konstytucji? Wśród tych 11 są ludzie wykształceni, z maturami i dyplomami uczelni; może źle uczyliśmy ich w szkole? Za wiele pytań, nie znam odpowiedzi na wszystkie, ale nie pozostawiajmy ich poza nurtem życia obywatelskiego bez reakcji na ich problemy i wątpliwości. Przecież jesteśmy za nich odpowiedzialni! Można oczywiście w przeddzień wyborów wygłosić orędzie z wezwaniem do pójścia do urn, ale – jak widać – to nie wystarcza. Za kogo macie nas, wyborców? Po ostatnich wyborach samorządowych ogłoszono nieuleczalność choroby, na którą cierpi SLD, a nawet „cała lewica”. Ostateczne jej zejście, zgon to tylko kwestia czasu. Oczywiście o pochówku na Powązkach mowy nie ma, nawet o miejscu pod murem. Jak w takiej sytuacji, w warunkach późnej, mrocznej jesieni, nie wpaść w depresję? Nim jednak poddam się kuracji antydepresyjnej, muszę powiedzieć kilka gorzkich słów. Ćwierć wieku głosuję na lewicę, wraz z wieloma tysiącami podobnie myślących. Wybieraliśmy prezydentów, marszałków Sejmu, premierów i ministrów, posłów, senatorów, eurodeputowanych, wójtów, prezydentów miast i radnych. Wybieraliśmy spośród kandydatów zgłoszonych przez jedyną socjaldemokratyczną partię. I oto wielu wybrańców po zakończeniu pracy na urzędzie, a niektórzy nawet przed jej zakończeniem, odchodzi i często demonstracyjnie dystansuje się od partii, która ich rekomendowała, czasem przechodzi do innej partii, a często wręcz zwalcza tych, którzy ich wypromowali. Zastanawiam się, czy powinienem się czuć oszukany, okpiony. Przyglądam się im, słucham tego, co mówią, i odkrywam ich głębokie przekonanie, że wcale nie naszym głosom zawdzięczają swoje przeszłe czy obecne urzędy, ale swoim talentom: nadzwyczajnym zdolnościom, błyskotliwej inteligencji, przenikliwej mądrości, czasem wykształceniu (to rzadziej). I często mam chęć jednego z drugim zapytać: „Za kogo ty się masz, a za kogo masz nas, wyborców?”. Czy przychodzi wam do głowy, że zaciągnęliście wobec swoich wyborców zobowiązania, także zobowiązania programowe, że obecność waszego nazwiska na karcie wyborczej jest zobowiązaniem wobec nas i że takich zobowiązań należy dotrzymywać? Wśród wyborców, którzy patrzą na tak zantagonizowane i wręcz skłócone środowisko obecnych i dawnych polityków lewicy, rodzi się myśl, że ci ludzie zabiegali lub zabiegają o osobisty wybór (i związane z tym atrakcje), a nie o realizację programu. Jest to ciężki zarzut, bez przeprowadzenia dowodu, oczywiście w stosunku do niektórych tylko polityków. Pozostawię ten wywód bez ciągu dalszego. Niech zajmą się tym zawodowi politolodzy. Pole dla lewicy Zróżnicowanie dochodów jest w Polsce dobrze widoczne, tak samo jak jego ujemne skutki: wysokie bezrobocie, 6,2 mln współobywateli (16,2% społeczeństwa) żyjących poniżej progu ubóstwa, a 2,8 mln (7,4%) poniżej progu egzystencji (dane GUS za 2013 r.). Przeczytałem, że ok. 30% polskich dzieci wychowuje się w rodzinach żyjących poniżej progu ubóstwa. Polityczna lewica powinna ustosunkować się do tego problemu (nie chodzi o demonstrację współczucia), zgłosić propozycje i zażądać podjęcia decyzji, które pomogą współobywatelom. Powinien to być istotny wzrost płacy minimalnej, ustalenie minimalnej płacy godzinowej na poziomie 11 zł (trudno uwierzyć, że płaci się w naszym kraju także 4,50 zł za godzinę), zwiększenie zasiłków chorobowych1. W odpowiedzi na okrzyki: „Kto za to zapłaci?”, należy zażądać przywrócenia trzeciego progu podatkowego dla zarabiających powyżej 0,5 mln zł rocznie (czy to nie pochylający się nad losem biednych politycy PiS w czasie swoich krótkich rządów zlikwidowali trzeci próg?). Gdyby lewica wyszła z takim programem do wyborców i poprosiła tych biednych o poparcie, kto wie, może trzech z wymienionych wyżej 11 poszłoby głosować, i to na SLD. Chciałbym być dobrze zrozumiany – likwidacja stref biedy nie jest zadaniem wyborczym, a po wyborach zlecanym lub pozostawianym organizacjom charytatywnym. To zadanie dla nas wszystkich i naszego państwa. Konieczność realizacji tego zadania powinna być szczególnie
Tagi:
Bogdan A. Galwas