To jedno z najdziwniejszych zaginięć ostatnich lat – mówią policjanci o sprawie toruńskiej dziennikarki Aleksandra Poznańska, posługująca się panieńskim nazwiskiem Walczak, zapadła się pod ziemię. Doświadczoną reporterkę „Nowości. Gazety Pomorza i Kujaw” z Torunia po raz ostatni widziano wczesnym popołudniem w piątek, 12 marca. Wracała wówczas z kilkunastodniowego urlopu w Szczyrku. – Mama wyruszyła w drogę powrotną własnym autem nieco wcześniej niż ja – wspomina syn Oli, Daniel Więcławski. – Dogoniłem ją gdzieś w okolicach Siewierza i, zgodnie z naszą wcześniejszą umową, zadzwoniłem na komórkę, pytając, czy zatrzymujemy się na jakiś posiłek. Mama stwierdziła, że nie jest głodna, więc wyprzedziłem jej samochód, zamrugałem światłami i wyrwałem do przodu. I tyle ją widziałem… Więcławski dotarł do domu w podtoruńskim Papowie późnym wieczorem. Około godz. 23 zadzwoniła matka, mówiąc, że właśnie przejeżdża koło jego domu, lecz nie będzie się zatrzymywać, tylko od razu pojedzie do swojego domu w odległym o 50 km Grudziądzu. Wpadnie za to jutro, najpóźniej w niedzielę. Nie wpadła – ten telefon był ostatnim, jaki wykonano z aparatu Oli Walczak. Nie było żadnego kontaktu – Tak naprawdę zaniepokoiłem się dopiero w niedzielę – mówi Więcławski. – Mama nie miała zwyczaju niedotrzymywania obietnic. Dlaczego więc nie przyjechała? Zwłaszcza że w nocy z soboty na niedzielę mojemu synowi przebił się wreszcie pierwszy ząb. Było już za późno, by dzwonić do babci, więc posłałem jej tylko SMS. I nad ranem zobaczyłem, że nawet nie dotarł do jej skrzynki. W poniedziałek pojechałem do Grudziądza, gdzie zastałem ojczyma, który stwierdził, że nie widział żony od dwóch tygodni – od kiedy wyjechała do Szczyrku. W tym samym czasie zaniepokojenie udzielało się również redakcyjnym kolegom reporterki z grudziądzkiego oddziału gazety, do którego Ola przeniosła się przed kilkoma laty. Wcześniej niepokorna, z trudem znosząca zhierarchizowaną strukturę redakcji – co z racji dobrego pióra uchodziło jej na sucho – od kilkunastu miesięcy stała się nad wyraz zdyscyplinowana. Nie było dnia, by się spóźniła do pracy czy zrobiła sobie nieuzgodnione wolne. Tymczasem okazało się, że Ola nie zgłosiła przedłużenia urlopu ani własnemu kierownikowi, ani w toruńskiej centrali. I nie było z nią żadnego kontaktu. – Gdy i o tym się dowiedziałem, zgłosiłem zaginięcie matki policji – relacjonuje Daniel Więcławski. Sprawę zaginięcia dziennikarki potraktowano bardzo poważnie. W policyjnej nomenklaturze mówi się o poszukiwaniach pierwszej kategorii – gdy rzecz dotyczy dzieci i osób, co do których istnieje podejrzenie, że zostały uprowadzone. Pierwsza o Tacie Ola bowiem przez lata zajmowała się sprawami kryminalnymi i istnieje podejrzenie, że z tym wiąże się jej zniknięcie. Pracę w redakcji podjęła jeszcze w latach 70. – wówczas jako korektorka. Dziennikarką została na początku lat 80. – z założeniem, że ma być „pistoletem”, czyli dziennikarzem do zadań specjalnych. To ona relacjonowała toczący się w Toruniu proces zabójców ks. Jerzego Popiełuszki. Nazwisko Oli pojawiło się pod artykułem, w którym po raz pierwszy napisano o ciemnych interesach torunianiana Edwarda S., „Taty”, szerzej znanego jako „król polskiej mafii węglowej”. To Ola wreszcie serią bezkompromisowych artykułów przyczyniła się do zatrzymania i skazania bandziorów z tzw. gangu Maksa, terroryzującego handlowców i restauratorów z Grudziądza i okolic. Była również autorką wielu innych publikacji demaskujących kryminalny charakter działalności regionalnych biznesmenów i polityków. – Część osób, o których pisała kiedyś Aleksandra Walczak, dziś jest już na wolności – mówi podinsp. Mieczysław Borowicz, wiceszef Komendy Miejskiej Policji w Toruniu. – Nie można więc wykluczyć, że dziennikarka padła ofiarą zemsty ze strony którejś z nich. Lecz na razie nie zdobyliśmy informacji, które w sposób przekonujący potwierdziłyby zasadność takiej hipotezy. Ale jej nie odrzuciliśmy. Zdaniem policji, nadal prawdopodobna jest także hipoteza mówiąca o tym, że red. Walczak wybrała nowe życie. Do dziś bowiem nie znaleziono jej paszportu. I choć straż graniczna i służby lotniskowe nie zanotowały, by taka osoba opuszczała kraj, to przecież Ola mogła wyjechać z Polski zupełnie niepostrzeżenie. W przyszłość z optymizmem – To nie ten rodzaj człowieka – twierdzi jednak Mariusz Załuski, zastępca redaktora naczelnego „Nowości”. – Ola była kobietą bardzo racjonalną i sprawiała wrażenie osoby zadowolonej ze swojego dotychczasowego życia. A zresztą nawet gdyby chciała się
Tagi:
Marcin Ogdowski