Dla polskich władz wielość narodów i kultur zamieszkujących II RP była nie bogactwem, lecz przekleństwem Polska jednolita narodowościowo i religijnie to raczej wyjątek niż reguła w jej ponadtysiącletnich dziejach. Jeszcze w okresie międzywojennym dla znacznej części zamieszkującego ją społeczeństwa wspólne państwo wydawało się abstrakcyjną ideą, do której nie należało się przywiązywać. Strzały w głowę ministra 15 czerwca 1934 r. ukraińscy ekstremiści przeprowadzili przygotowywany od wielu miesięcy zamach. Chociaż skonstruowana przez nich bomba okazała się niewypałem, stary rewolwer w rękach doświadczonego spiskowca zadziałał, jak trzeba. Dwa strzały prosto w głowę natychmiast uśmierciły Bronisława Pierackiego, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych. Pieracki był też jednym z największych (i nielicznych) w sanacyjnym rządzie orędowników ugodowego rozwiązania problemu mniejszości narodowych w Polsce. Wkrótce okazało się, że to brutalne zabójstwo położyło kres próbom budowy II Rzeczypospolitej jako państwa wielu narodowości. Po obu stronach do głosu doszły siły wykluczające jakiekolwiek porozumienie. Jak to się stało, że niecałe 20 lat od odzyskania niepodległości kraj chlubiący się wielowiekową tradycją tolerancji stanął na skraju wojny domowej? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, należy cofnąć się do początków polskiej państwowości w 1918 r. Skład narodowościowy II Rzeczypospolitej przypominał o wielonarodowościowych tradycjach przedrozbiorowego państwa. Zgodnie ze spisem ludności z 1931 r. Polacy stanowili większość (prawie 70%) populacji, choć istotny był udział przedstawicieli takich narodowości jak ukraińska (niemal 14%), żydowska (ponad 8,5%), a także białoruska i niemiecka. Ok. 2,2% na pytanie o narodowość odpowiadało po prostu „tutejsi”. Powyższe liczby nie oddają w pełni kolorytu II RP. Spisowi powszechnemu towarzyszyła szeroka akcja polityczna, mająca na celu potwierdzenie dominacji czynnika polskiego. Część ankietowanych czuła się zastraszana, co wpływało na udzielane przez nich odpowiedzi. Dla polskich władz wielość narodów i kultur zamieszkujących II RP była nie bogactwem, lecz przekleństwem. Wychodziły one z założenia, że proces tworzenia się państwa narodowego, który na zachodzie Europy trwał prawie dwa stulecia, w Polsce uda się przeprowadzić w dwie dekady. O tym, że nie było to zadanie łatwe, cały kraj przekonał się już na samym progu niepodległości. Wybór Gabriela Narutowicza na prezydenta Polski spotkał się z ostrym sprzeciwem prawicy. „W dniu dzisiejszym Polskę, o którą walczyliście, sponiewierano”, ogłosił gen. Józef Haller, zarzucając Narutowiczowi zwycięstwo dzięki głosom posłów mniejszości narodowych („Gazeta Warszawska” z 17 grudnia 1922 r.). Pięć dni później prezydent już nie żył. Śmierć Narutowicza otrzeźwiła polskie elity jedynie na krótką chwilę. Najpilniejszą sprawą stała się polonizacja Kresów Wschodnich, gdzie w wyniku powstania styczniowego żywioł polski przestał niemal istnieć. Przede wszystkim kierowano tam wojskowych, dla których przewidziano ok. 400 tys. ha bezpłatnych gruntów. Nowi osadnicy mieli „stanowić oparcie dla polskiej administracji, jak też oddziaływać kulturowo na ludność niepolską w duchu asymilacyjnym”. Jednak akcja zapoczątkowana w 1921 r. zakończyła się porażką. Niewielu przybyłych potrafiło pracować na roli, reszta przekazała swoje nowe gospodarstwa w dzierżawę. Akcja osiedleńcza doprowadziła do zaostrzenia się stosunków narodowościowych. Cytując za prof. Andrzejem Chojnowskim1, „chłopi białoruscy i ukraińscy traktowali osadników jak znienawidzonych konkurentów do ziemi, wypadki zaś gospodarczej nieudolności i marnotrawienia gospodarstw osadniczych wywoływały szczególne oburzenie miejscowej ludności”. Swój udział w podgrzewaniu narodowościowych animozji miał także Kościół katolicki. Natychmiast po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej rozpoczęto akcję przejmowania cerkwi, które przed 1864 r. służyły jako świątynie katolickie. „W trakcie tej działalności – pisał prof. Chojnowski – prowadzonej rękoma podburzanej i wyłącznie uczuciowo podchodzącej do sprawy ludności katolickiej część budynków cerkiewnych uległa zniszczeniu”. Niezadowolenie prawosławnych dodatkowo potęgował fakt, że działania Kościoła katolickiego często prowadzone były bez żadnego umocowania prawnego. Przejmowanie cerkwi było w pewnym stopniu pochodną antykatolickiej polityki rosyjskiego zaborcy, jednak szybko stało się łatwą wymówką dla hierarchów dążących do powiększenia własnego majątku. Spopularyzowana wówczas przez władze kościelne zbitka „Polak katolik” niszczyła wielowiekową polską tradycję tolerancji. Małe ojczyzny Idea nacjonalizmu rozumianego jako świadomość wspólnoty narodowej narodziła się dopiero u schyłku
Tagi:
Krzysztof Wasilewski