Bez poezji ten świat dramatycznie ubożeje, jest jak organizm człowieka pozbawiony soli KRZYSZTOF GĄSIOROWSKI, poeta – Dobre mamy czasy dla poezji? – Beznadziejne. – A to dlaczego? – Nie wiem. Ale dzieje się coś strasznego. Przez całe wieki polska świadomość zbiorowa była ufundowana na doświadczeniu poetyckim. To dzięki tym wszystkim szalonym poetom udało nam się zachować język i świadomość narodową. Gdyby nie wielcy romantycy, do których już (poza Norwidem) nie mam sentymentu, choć ich szanuję, losy polskie wyglądałyby inaczej, moglibyśmy się wynarodowić. Dziś natomiast poezja została zepchnięta na margines, w każdym rozumieniu tego słowa. Od dawna nie przeczytałem ważnego wiersza. A przecież one gdzieś są. Gdzieś milczą. – Masz na myśli prymat kultury masowej? Spadek zainteresowania poezją jako gatunkiem literackim? – Też. Ale mam na myśli coś znacznie głębszego. Bez pomocy poetów, którzy stracili na społecznym znaczeniu, gubimy się dziś we wszystkim. W polityce, erotyce, kulturze. Dokładnie we wszystkim. Brak poezji, brak tego suflera wywoła straszliwe skutki, możemy sobie ze sobą nie dać rady. Bo wiersz sprawdza: doświadczenie, życie, publiczny chaos. Wszystko. Poeta jest „strażnikiem Bytu”. Ujmując rzecz anegdotycznie. Jeszcze pamiętam czasy, kiedy można było podrywać panienki „na poetę”, a teraz trzeba być co najmniej piosenkarzem albo serialowym aktorem, żeby coś znaczyć. Tak to wygląda. Czy myśmy oszaleli? – To trochę zaskakujące, co mówisz, bo przecież masz świadomość, że głód poezji zanika, ponieważ dziś coś innego porządkuje naszą mentalność, nasze potrzeby i pragnienia. Świat bardzo się zmienił. – Zgadzam się, że w dobie internetu i szalonych przeobrażeń technologicznych poezja w tradycyjnej formie nie może odgrywać głównej roli, nie może być trybunem ani sędzią świata. Ale bez niej ten świat dramatycznie ubożeje, jest jak organizm człowieka pozbawiony soli. – Tylko że dzisiejsze najmłodsze pokolenie nie wie, co to była „Współczesność”, nie ma pojęcia, że Hybrydy to nie tylko dyskoteka, ale nazwa ważnego pokolenia poetyckiego, nie wie, jak wyglądały wasze spory literackie i towarzyskie pijaństwa. W tym sensie być może przemawia przez ciebie tęsknota za starym porządkiem. – Tęsknota tęsknotą, a ja mówię o poezji w ogóle. Ten brak poetyckiego głodu, o jakim wspomniałeś, odbija się na samym pisaniu, bo jak nie ma oczekiwania, to pisarze wysiadają. Tu koło się zamyka – dziś poeta pisze wiersz w pustkę, bo ludzie patrzą w inną stronę, ale nie ma też mechanizmów, które by czytelnikowi pokazały, że ten wiersz istnieje. Nie ma miejsc, gdzie interpretuje się poezję, aktorzy już tego raczej nie robią, bo grają w głupich serialach. Jak tu być głodnym, skoro oszukuje się żołądek papką? – To jest efekt zaniku życia literackiego, które kiedyś tętniło. – Po części na pewno. Na przykład Związek Literatów Polskich przez całe dziesięciolecia był politycznym laboratorium. W warszawskim Domu Literatury, gdzie teraz rozmawiamy, zaczynały się wszystkie inicjatywy polityczne: złe, jak socrealizm, i dobre, jak różne działania wolnościowe. W tej wolnej Polsce natomiast literaci czują się społecznie niepotrzebni. Istnieje też kwestia kreowania tego szczątkowego życia literackiego, jakie jeszcze pozostało. To zapewne małostkowe z mojej strony, ale poczułem się przygnębiony reakcją, jaką wywołał skądinąd sympatyczny tomik wierszy Ryszarda Kapuścińskiego, wybitnego człowieka, reportera światowej klasy. On napisał sobie, bo to lubi, parę wierszyków i nagle największa polska gazeta ogłasza: wydarzenie! To jest szaleństwo, z całym szacunkiem dla pana Kapuścińskiego. Albo inne wydarzenie – te urocze limeryki Szymborskiej. Czy myśmy oszaleli? – Ale w tym, jak mówisz, szaleństwie, jest metoda. „Gazeta Wyborcza” przejęła w wolnej Polsce funkcję kreatora gustów: tych powinno się czytać, tych nie, ci są dobrzy, ci źli. Ciebie na przykład ignorują. – To prawda, choć jakiś czas temu wydrukowali mój wiersz o śmierci Miłosza. Nie tak dawno w życiu publicznym pojawiło się sformułowanie, taki freudowski lapsus: GTW. „Gazeta” trzyma tę władzę w kulturze. Ale ich wybiórczość literacka jest rzeczywiście przerażająca. To nie jest: lepszy-gorszy, tylko: swój-nie swój. O sobie nie chcę mówić. Pokolenie bez biografii – Dlaczego? Przecież oni ciebie lekceważą, bo dla nich jesteś stary komuch.