Nie był święty ani pomnikowy, ale wielu ludziom swą niepowtarzalną grą dostarczał mnóstwo radości 23 października skończyłby 60 lat. Był najwybitniejszym zawodnikiem w dziejach naszego futbolu, najwyżej notowanym w hierarchii światowej. Grał genialnie, ciekawym człowiekiem był poza boiskiem. 1 września 1989 r. zginął w wypadku samochodowym. Kazimierz Deyna – wielka legenda sportu. 1. Boski, 2. Cesarz, 3. Generał. To najwyżej ocenieni uczestnicy mistrzostw świata 1974 i zarazem laureaci prestiżowego plebiscytu „France Football” na najlepszych w tym samym roku Europejczyków. Wtedy akurat było to równoznaczne z piłkarskim panowaniem na całym globie. „Boski” to Holender Johan Cruyff, „Cesarz” – Niemiec Franz Beckenbauer, a „Generał” – nasz Kaziu Deyna. Nigdy wcześniej ani później Polak nie plasował się tak wysoko w światowych rankingach. Jedynie osiem lat później do tego pułapu zbliżył się Zbigniew Boniek. Oczy dookoła głowy „Generałem” nazwali Deynę dziennikarze z Francji. Po pamiętnych meczach o półfinał Pucharu Mistrzów z jesieni 1969 r., kiedy to Legia wyeliminowała Saint-Etienne. Ze zdwojoną wyrazistością przydomek ten przypomnieli podczas niezapomnianych mistrzostw świata 1974 r. Określeń dla jego gry było zresztą znacznie więcej. Już sam boiskowy pseudonim „Kaka” miał kilka interpretacji. Jacek Gmoch genezę widział w tym, że Deyna podczas gry poruszał się niczym kaczka, co wcale bliskie prawdy nie było. Inni źródeł dopatrywali się w jego słynnych „kaczkach”, czyli strzałach z niesamowicie wrednym dla bramkarzy kozłem (drugą jego firmówką były „rogale”, kiedy piłka niespodziewanie skręcała przed bezradnym bramkarzem, a więc tor jej lotu nawiązywał do rogala). Tymczasem prawda wyglądała bardziej prozaicznie. Otóż przez pewien czas barw Legii Warszawa bronił inny Kazimierz – Frąckiewicz, któremu nadano właśnie przydomek „Kaka”, od imienia. A ponieważ Deyna na Łazienkowską trafił niemal tuż po odejściu Frąckiewicza, jakoś automatycznie przejął ten jeszcze ciepły przydomek. Aby opisać grę Deyny, dziennikarze prześcigali się w mniej lub bardziej wyszukanych sformułowaniach. Wybitny wodzirej, mózg drużyny, wizjoner, genialny strateg, reżyser, król środka pola, wielki lider. Mnie jednak najbardziej do gustu przypadły… oczy. Dokładnie: „oczy dookoła głowy”. Nie było lepszego określenia dla futbolisty, który patrzył w prawo, a z zegarmistrzowską precyzją podawał piłkę na lewo. Albo zwalniał grę, odwracał się niemal tyłem do bramki rywali, ale po chwili piłka lądowała akurat przed tą bramką i wyprowadzony zaskakującym podaniem Deyny na czystą pozycję napastnik dopełniał dzieła. Henryk Kasperczak: „Kaziu potrafił narzucić drużynie swą myśl i rytm gry”. Grzegorz Lato: „Takiego piłkarza po nim nie mieliśmy i długo jeszcze nie będziemy mieli”. Długo nie miał i cały świat, chyba dopiero Zinedine Zidane jakoś nawiązał, zbliżył się do niepowtarzalnego stylu Deyny. „On myślał kilka ruchów do przodu, bezbłędnie przewidywał rozwój wydarzeń na boisku, dziś nazywa się to antycypacją”, podsumowuje Jan Tomaszewski. Emigracja na zawsze Po mistrzostwach świata 1974 r., podczas których zaskarbił sobie wręcz zachwyt Pelego („To piłkarz nie z tej planety”, powiedział o Deynie król futbolu), miał mnóstwo ofert z zagranicy. Nie były to jednak czasy dla takich pomysłów. Ze względów ideologiczno-polityczych nie miały szans propozycje ani Realu Madryt czy Interu Mediolan, ani AS Monaco, a tym bardziej Bayernu Monachium – klubu z Niemiec. Jak to – oficer Ludowego Wojska Polskiego i coś takiego?! Kazik czuł się skrzywdzony, ponieważ już jesienią 1974 r. udało się do FC Nantes przejść innemu asowi Legii i zarazem oficerowi – Robertowi Gadosze, a niebawem Włodzimierz Lubański z Górnika Zabrze trafił do belgijskiego Lokeren. Więc jednak dla wielkich postaci polskiej reprezentacji była jakaś furtka, dlaczego więc nie dla najlepszego z najlepszych? Dlatego, że pewne czynniki chciały z Kazia zrobić symbol niepodatności na „zgniły Zachód”. Latem 1977 r. w „Żołnierzu Wolności” ukazało się kuriozalne oświadczenie autorstwa jakoby Deyny: „Moim celem jest gra w CWKS Legia. Jest to dla mnie dużym zaszczytem, jak też bronienie honoru reprezentacji Polski. Moje życiowe losy związałem z Ludowym Wojskiem Polskim i jemu zamierzam
Tagi:
Roman Hurkowski