Naszpikowany wulgaryzmami bełkot blokersa to kwintesencja literackiej maestrii? Ćpun, nieudacznik, blokers, cham. Oto czterej współcześni muszkieterowie, główni bohaterowie czegoś, co nieco na wyrost zwykło się nazywać „współczesną prozą polską”. Przemyślenia przy bejsbolowej pale i narkotyczne wizje wypełniają stronę za stroną, zastępując niemodną już dzisiaj akcję, fabułę i dialogi. Wbrew dzisiejszym krytykom, zachwycającym się kolejnymi dziełami rodem z wielkiej płyty, nie uważam grupki pijących pod blokiem dresiarzy za obiekt godny literackiego zainteresowania. Nie uważam ich błyskotliwych przemyśleń za warte opisania w książce. Uważam, że powinno się ich lać pałą na krótką metę i likwidować uwarunkowania, które zaprowadziły ich na ławeczkę, na dłuższą. Zmarł Mirek Nahacz. Pisarz, prozaik, dwudziestotrzylatek. Już kilka dni po śmierci okrzyknięty niespełnionym geniuszem pióra, zgasłą gwiazdą, cudownym dzieckiem, którego twórczość przerwała tragedia. Był, jak pisze Marcin Kołodziejczyk w „Polityce”, „najbardziej obiecującym pisarzem młodego pokolenia”. Być może. Ale być może był grafomanem, czego autor panegiryku już nie napisał. Sam fakt, że zachwycił się nim Andrzej Stasiuk, to chyba trochę za mało, by autor dzieła, w którym Olgiert, Andrew i Tępy szukają halucynogennych grzybków w Beskidzie Niskim, „palą marihuanę, piją wódkę, dyskutują, wymiotują…”, został nazwany „najbardziej obiecującym”. Smutkiem napawa fakt, że dziś do sprowokowania medialnej dyskusji na temat współczesnej literatury potrzebna jest tragiczna śmierć. Od czasów Jamesa Deana wiadomo, że taka śmierć przydaje blasku dziełom zostawionym za życia. Pozwala krytykom prowokować falę naśladownictwa, argumentować, że oto zrodziła się prawdziwa sztuka. Współczesny krytyk pogardliwie patrzy na literaturę niepachnącą zatęchłym podwórkiem ani spoconym dresem. Ma gdzieś polską sensację, rodzące się political fiction, coraz lepszy kryminał osadzony w czasach współczesnych. Odrzuci z pogardą zyskujący sobie rzesze fanów rodzimy kryminał retro i podskakuje radośnie, gdy uda mu się wytknąć autorowi, że w latach 30. u Bliklego podawano nie napoleonki, ale eklerki. Nadziany wulgaryzmami bełkot blokersa to kwintesencja literackiej maestrii. Kryminał z ciekawą intrygą czy sensacja z politycznym tłem to sztampa i grafomania. Pozostaje więc tylko upalić się zielskiem i zdemolować przystanek. Wówczas krytyk przyklaśnie, pisząc, że oto na ruinie autobusowej wiaty narodził się nowy geniusz. Autor jest twórcą dwóch powieści z gatunku political fiction: „IV Rzeczpospolita” i „Spadek” Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Grzegorz Mathea