W świecie, gdzie większość decyzji zapada na poziomie ponadnarodowym, procesy ekonomiczne poddane są presji anonimowych sił, zwanych rynkiem światowym, a rząd bardziej liczy się z opinią ponadnarodowych agencji ratingowych niż własnych obywateli, mówienie o niezależnej i skutecznej polityce lokalnej może wydawać się mrzonką. Bo czy możliwa jest lewicowa alternatywa na poziomie lokalnym w czasach globalnego kapitalizmu? Na czym miałaby ona polegać? Zdaniem hiszpańskiego socjologa Manuela Castellsa to właśnie ruchy miejskie mogą się stawać znaczącymi źródłami oporu wobec jednostronnej logiki kapitalizmu. Dzieje się tak, ponieważ tradycyjne organizacje polityczne działające na poziomie ogólnokrajowym (partie, związki zawodowe), które zamknięte są w granicach państwa narodowego, nie potrafią w obecnych warunkach skutecznie przeciwstawiać się eksploatacji ekonomicznej czy dominacji ideologicznej. Ludzie niebędący w stanie wskazać sił ukrytych na poziomie globalnym, bezpośrednio odpowiedzialnych za ich los, najlepiej mogą rozpoznać obecne źródła ucisku na poziomie swojego miejsca zatrudnienia czy zamieszkania. W opinii Castellsa dochodzi do pewnego paradoksu: to właśnie lokalność ukształtowana przez globalne siły może się stać areną walki politycznej. Na poziomie lokalnym możemy obserwować te same procesy i problemy, z którymi współczesny świat boryka się na co dzień w skali globalnej – podziały na gorsze i lepsze obszary miast czy regionów, zanik sfery publicznej, komercjalizację i prywatyzację podstawowych usług publicznych (dostęp do kultury, ośrodków ochrony zdrowia), niepewność i rywalizację w miejscu pracy, likwidację bezpieczeństwa socjalnego. Z jakimi hasłami lewica w Polsce powinna stoczyć 21 listopada walkę wyborczą? Wydaje się, że obecnie warunkiem funkcjonowania demokracji lokalnej w życiu realnym, a nie tylko na papierze i w sloganach wyborczych, jest istnienie wspólnoty obywatelskiej, niewykluczającej nikogo ze swego grona. Dziś polskie miasta i regiony coraz częściej zamieniają się w spółki z o.o., które nie są otwarte dla każdego. Nie ma oficjalnych granic ani szlabanów, ale są niewidzialne bariery finansowe, które skutecznie strzegą zamkniętych enklaw tylko dla wybranych. Dobra, szeroko dostępne w warunkach demokracji obywatelskiej, w mieście, które zaczyna funkcjonować jak spółka handlowa kierująca się prostą zasadą maksymalizacji zysku, stają się towarami na sprzedaż. Konsekwencją takich reguł organizujących życie zbiorowe są powiększające się nierówności społeczne wśród mieszkańców miast. Czysto komercyjne zasady ograniczają bowiem dostęp do szerokiej puli dóbr osobom z klas niższych – w polskich warunkach, gdzie blisko 70% pracowników nie osiąga dochodów nawet na poziomie średniej krajowej, bariery finansowe oznaczają w rzeczywistości brak pełnego uczestnictwa w społeczeństwie. Już dziś chodzenie do teatru, filharmonii czy regularne czytanie opiniotwórczej prasy jest zarezerwowane dla nielicznych. Podobnie jak leczenie zębów, których stan jest uwarunkowany pochodzeniem klasowym. Jeśli spełnią się plany minister Kopacz i zadłużone szpitale podległe samorządom zostaną sprywatyzowane, to wiele usług medycznych będzie zupełnie niedostępnych dla zwykłych ludzi. Ekonomizacja wszystkich sfer życia i pozostawienie przestrzeni publicznej tylko siłom rynku zamienia społeczeństwo obywatelskie w rywalizujący między sobą samotny tłum coraz bardziej zagubionych jednostek. W takich warunkach sfera publiczna zamiera i jak twierdzi Zygmunt Bauman, „poszerza się przepaść między tym, co „publiczne”, a tym, co „prywatne”, i stopniowo, acz nieubłaganie, ginie sztuka obustronnej komunikacji między problemami prywatnymi a kwestiami publicznymi, owej siły napędowej każdej polityki”. Ważnym elementem żywej debaty łączącej poziom prywatnych trosk i społecznych wizji naprawy zbiorowego ładu są silne i niezależne media lokalne. Bez nich jakakolwiek wymiana opinii oraz poszukiwanie nowych wizji i rozwiązań problemów społecznych są bardzo utrudnione. W polskich warunkach media lokalne w większości miast zostały przejęte przez wielkie koncerny. Duża część została zlikwidowana, a znaczenie dla jakości demokracji tych, które przetrwały, zostało mocno ograniczone – wiele z nich unika zaangażowania w lokalne spory polityczne i coraz częściej zamienia się w gazety quasi-reklamowe. Również planowanie przestrzenne obecnie zbyt często bardziej bierze pod uwagę zyski miasta spółki niż jakość życia jego mieszkańców. Prywatyzacja przestrzeni miejskiej dokonuje się w Polsce bez jakiegokolwiek nadzoru. Jak podkreśla prof. Bohdan Jałowiecki, sytuacja