Głód – chleb powszedni

Głód – chleb powszedni

Najwięcej szkolnej zupy schodzi w poniedziałek po głodnej niedzieli. I w piątek, gdy je się na zapas Kosze z kanapkami są wystawiane o 10.30. Ale bez komentarza: są darmowe kanapki. Mówi się: kanapki. Żeby nie piętnować. Głodne dziecko wtedy nie weźmie. Dzieci w miastach nie lubią tych wszystkich plakatów z zabiedzoną twarzą i prośbą: nie odwracaj się. Litość przyprawia je o złość. Elżbieta Bazyl, dyrektor gimnazjum nr 11 na warszawskim Służewie, nie afiszuje się z pomocą. Wokół szkoły wyrosło duże blokowisko. Zaproponowała, by każdy lokator spółdzielni płacił na szkołę 1 grosz od metra mieszkania. Nie odczuje, a w roku uzbiera się prawie 20 tys. Na początku niewiele dzieci podchodziło do kosza. To była wstydliwa droga. Darmowa. Ośmieliły się, gdy do kosza zaczęli podchodzić ci, o których wszyscy wiedzą, że w domu mają „wypas”. Głodne mogły wtedy zniknąć w tłumie. Druga kolejka ustawia się do pompki z herbatą. Nikt nie je łapczywie. Raczej nonszalancko. Taka dziecięca miejska dyplomacja. W mieście nie mówi się: „Jestem głodny”. Mówi się: „Daj gryza, bo zapomniałem z domu”. Ale syn Iwony S. nie staje w kolejce. Darmowego nie chce. Nie podejdzie, choć w lodówce jest tylko pół słoika chrzanu i jajko. Siostra napisała na jajku: „Nie rusz mnie”. Cała czwórka rodzeństwa na to jajko patrzy. Z ironią. Jajko ma znaczenie symboliczne. Na głód w domu Iwony S. mają wypróbowany sposób. Trzeba długo myć zęby, łykając ślinę. Do 15 każdego miesiąca, kiedy dostają zasiłek rodzinny, muszą myć zęby solą. Dobrze, że młodszy syn Iwony idzie do szpitala. Niedokończone leczenie ucha. Dla matki to jedna porcja z głowy na kilka dni. Reszta musi wytrzymać do połowy miesiąca. W tym roku starszy syn ma nowy przedmiot – wiedzę o społeczeństwie. Uczy się na nim, że w Polsce jest dobrze… Gdy kanapki w koszu się kończą, kucharka z rozgrzanymi policzkami przewraca na patelni ostatnią turę naleśników. Dokładnie wyliczone – po dwa na talerz. Ale zupa ma to do siebie, że się jej nie odmierzy. Dzięki temu przy tych, którzy płacą 4 zł za szkolną porcję, znów można zjeść za darmo. Darmową zupę wystawia się już po drugiej obiadowej przerwie, gdy kończą jeść ci, co wykupili karty abonamentowe. Jak zupy jeszcze zostanie, garnek trafia do świetlicy. W dużych miastach dożywiany jest co dziesiąty uczeń, w małych gminach co trzeci. Tu nie ma miejskiego udawania. Głodny to głodny. Weźmy Straduny. Wagary bez obiadu Na korytarzu Zespołu Szkół w Stradunach zmieniono właśnie gazetkę na wiosenną. Na górze ułożone w półkole hasło: „Podarowano nam piękny świat”. „Piękny świat” symbolizuje bocian, alejka w parku, dziewczyna z chłopakiem. Dzieci powycinały świat z kolorowych gazet. Cała szkoła w Stradunach wita dziś wiosnę na uroczystym apelu. Tu nie chodzi się na wagary. Opuszczenie stołówki byłoby wyrzuceniem przekazanych przez Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej pieniędzy w błoto. Aż 114 na 266 żywionych w Stradunach dzieci załapało się na darmowe obiady – koszt jednego, 2,2 zł, to równowartość wsadu do kotła. W Stradunach, pobliskich Korkociach, Sajzach, Piaskach, skąd dowożą dzieci do szkoły, można marnować sobotę, niedzielę i święta, ale nie „dni żywieniowe”, czyli szkolne. W marcu jest ich 19. W poniedziałek idzie obiadu najwięcej. Pani Stasia patrzy przez okienko w kuchni i widzi, u kogo był postny weekend. Głodne jakoś inaczej jedzą. Wolniej. Raz sztuka mięsa, raz ziemniaki. Ryżówką dzieci dopychają się na końcu. Jakby z rozsądku. Na potem. Pani Stasia karmi już trzecie pokolenie straduńskich uczniów. Scenariusze są te same. Na zasadzie „jak się uda”. Jak się uda, któryś z rodziców załapie się do pracy w indyczarni pod tutejszym lasem, zakładach mięsnych w Ełku albo w tartaku. Pani Stasia nie wie, jaka to logika, że w Stradunach im gorzej, tym więcej dzieci. Z jednej strony strata, z drugiej zysk. Bo im więcej w domu, tym większa szansa na darmowy obiad z ośrodka pomocy. Od tych, którzy się nie załapali, bo o grosz przekroczyli przepisowe minimum egzystencji, pani Stasia ściąga na raty. To odhaczy 5 zł, to 20. Im mniej dni żywieniowych w miesiącu, tym taniej. Tzw. darmową zupę można dojeść pod koniec drugiej przerwy. Wtedy schodzą dzieci „honorowych” rodziców, którzy trzaskali

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2005, 2005

Kategorie: Reportaż
Tagi: Edyta Gietka