Młodzi lekarze: Nie możemy patrzeć, jak pacjenci umierają w kolejkach W poniedziałek, 2 października, o godz. 11 w holu Samodzielnego Publicznego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie, jednej z placówek Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, pojawiło się 20 młodych lekarzy. Grupa członków Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy postanowiła, że właśnie tam zaczną głodówkę. Żądają większych pieniędzy na ochronę zdrowia. Walczą w imieniu 25 tys. młodych lekarzy o to, by nakłady na leczenie obywateli rosły szybciej i by za trzy lata Polska przeznaczała na ten cel 6,8% PKB, czyli osiągnęła taki stan jak średnia europejska. W najśmielszych planach minister Konstanty Radziwiłł takiego finansowania nie przewidywał. Według jego założeń dopiero w 2025 r. na ochronę zdrowia będziemy przeznaczać 6,0% PKB. O średniej europejskiej w ogóle nie ma mowy. Kolejny dzień głodowania. Rezydenci otoczeni wianuszkiem studentów medycyny, wciąż podglądani przez kamery telewizyjne, fotoreporterów, dziennikarzy. Już czują efekty niejedzenia. Są osłabieni. Tłumaczą się: „Przepraszam, nie mogę zebrać myśli”, „Przez chwilę jest zupełnie w porządku, a potem przychodzi kryzys”, „Widzę mroczki przed oczami”, „Chyba mówię jakoś nieskładnie”… Od czasu do czasu niektórzy wychodzą na papierosa, żeby zapomnieć o głodzie. Olga Pietrzak. Kiedy staje przed obiektywem aparatu, mówi jakby przepraszająco: – Raczej nie wyglądam zbyt dobrze. Mimo to pięknie się uśmiecha. Jest rezydentką w trakcie specjalizacji z ginekologii i położnictwa w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu im. Mikołaja Pirogowa w Łodzi. Ma za sobą dwa i pół roku rezydentury, przed nią kolejne dwa i pół. Robert. Przyszły chirurg. Najbardziej utkwiły mu w pamięci operacje ludzi przywiezionych z wypadków komunikacyjnych. Jest rezydentem w trakcie specjalizacji z chirurgii ogólnej. Za nim dwa lata rezydentury, czekają go jeszcze cztery. Nie chce do druku podać ani nazwiska, ani nazwy szpitala. Piotr Matyja. Za kilkanaście dni kończy 13-miesięczny staż w Szpitalu Zachodnim w Grodzisku Mazowieckim. Chciałby robić specjalizację z psychiatrii. Przez internet złożył wniosek do pięciu placówek, w których pragnąłby zostać rezydentem, w tym czterech warszawskich. Biurokracji coraz więcej Olga zdecydowała się na udział w proteście głodowym, żeby mieć pewność, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, by polepszyć sytuację służby zdrowia w Polsce. Bo w tyle głowy ciągle jest taka myśl: a może jednak wyjechać? Nie musiałaby szukać ofert za granicą. Nie tylko ona, ale – jak sądzi – większość lekarzy dostaje na skrzynki mejlowe informacje od agencji poszukujących lekarzy dla zagranicznych szpitali. Kiedy wyjeżdża na konferencję czy szkolenie, pojawiają się łowcy głów. Wystarczy powiedzieć „tak”. Wcześniej zadbała o to, by dobrze władać angielskim. Zauważyła, że teraz wiele szkół językowych organizuje kursy dla pracowników z branży medycznej, nie tylko lekarzy, ale także pielęgniarek i fizjoterapeutów. Robi specjalizację z ginekologii i położnictwa. Czeka ją jeszcze dwa i pół roku rezydentury, bo od jej rocznika okres specjalizacji skrócono z sześciu i pół do pięciu lat. To wcale jej nie cieszy, choć będzie mogła rok wcześniej zostać lekarzem specjalistą. I zarabiać więcej. – Ale to nie są dużo większe pieniądze, a odpowiedzialność jest większa – zaznacza Olga. – Szczególnie w czasie dyżurów, na których jeden specjalista musi nadzorować opiekę nad pacjentami w całym szpitalu. W starszym trybie specjalizacji mieliśmy więcej czasu, żeby się dokształcać i odbyć dodatkowe szkolenia. Program specjalizacji to jedno, ale musimy się dokształcać, żeby dorastać do poziomu europejskiego. Niebawem jedzie na czterodniowy kurs. Musiała zapłacić za niego 2,5 tys. zł plus koszty przejazdu. A ona za rezydenturę dostaje tylko ok. 2,2 tys. zł netto, z tego musi opłacić obowiązkową składkę na Izbę Lekarską. Zostaje jej niewiele ponad 2,1 tys. zł. Jeśli podzielić pensję przez liczbę godzin, wychodzi netto 14 zł za godzinę. Z takich dochodów nie dałoby się wyżyć i opłacić kształcenia. Musi więc pracować na drugi etat. Kiedyś w nocnej pomocy medycznej, teraz raczej w przychodniach lub bierze dyżury w mniejszych szpitalach, które jeszcze dotkliwiej odczuwają brak kadry medycznej. Tak robi wielu młodych lekarzy. Mimo to część jej kolegów medyków nie może sobie pozwolić nawet na wynajem kawalerki, wynajmują więc pokój, żyją jak studenci, choć niektórzy są grubo po trzydziestce. – Jeśli weźmie się