Za wszelką cenę pragnę pozostać sobą. Inny już nie będę, lata mijają i nie zamierzam robić z siebie pajaca
Krzysztof Cugowski – (ur. w 1950 r.) współzałożyciel i wieloletni wokalista Budki Suflera. Z zespołem nagrał 12 albumów studyjnych, w tym legendarny „Cień wielkiej góry” oraz „Nic nie boli tak jak życie”, czyli krążek, którego sprzedaż przekroczyła rekordowy milion egzemplarzy. Uznawany za jednego z najlepszych wokalistów w historii polskiej muzyki. Dziś przede wszystkim muzyk, mąż, ojciec i dziadek.
Jak to jest z tym wiekiem, panie Krzysztofie? Czy to tylko liczba, czy może zależy od wykonywanego zawodu, chęci człowieka i wielu innych czynników?
– Tak naprawdę wiek to nie tylko liczba, choć bardzo bym chciał, aby tak było. Dla mnie takim wiekiem przełomowym była sześćdziesiątka. Do tego czasu mniej więcej wszystko się zgadza. A potem równia pochyła i zaczyna być tylko gorzej. Jestem jednak szczęściarzem i udaje mi się to zdrowie utrzymać. A że tytuł albumu „Wiek to tylko liczba” był nośny i nawiązuje do jednego z utworów, postanowiliśmy go zostawić.
Niby szczęście to rzecz przypadkowa i tak pewnie jest, ale na każdym kroku podkreślam, że akurat ja go trochę mam. Ono w tej całej układance bywa absolutnie niezbędne. I może dlatego w tym wieku nadal koncertuję, nagrywam płyty i spełniam się zawodowo. Koniec mojej podróży jest już stosunkowo blisko i sam jestem tego świadomy, ale mnie życie zbyt boleśnie nie dotykało.
To znaczy?
– Przeżyłem śmierć rodziców i paru bliskich mi osób, ale nie przeszedłem przez żadne większe prywatne kataklizmy. Dziś jestem za to naprawdę wdzięczny losowi.
Na najnowszym krążku „Wiek to tylko liczba” w utworze „Los” słyszymy słowa: „Pewność, bo wiem / Nie zdarzyło mi się nigdy tak chcieć zdobywać”. 74 lata, a pan śpiewa, że lepiej być nie może.
– Tak!
Dla mnie to najbardziej energiczny, pełen pasji fragment całego nagrania. Czuć to życie, o którym pan śpiewa! Skąd ta pewność w pańskim głosie? Bo wyśpiewanie tekstu to jedno, ale przekonanie słuchacza to drugie. A panu można zaufać na tej płycie.
– Zaufanie to chyba najważniejsza rzecz w muzyce. Jeżeli słuchacz mi ufa, to czuję, że tym albumem w pełni wykonałem swoją robotę. Taki był cel! Bez tego piosenki stają się miałkie i nie rezonują z odbiorcami. Niestety, żyjemy w czasach, w których praktycznie nikt nie przywiązuje wagi do tego typu rzeczy. Prawda, szczerość, zaufanie – te słowa za chwilę przestaną istnieć.
Koresponduje to z akapitem z niedawno wydanej autobiografii („Śpiewanie mnie nie męczy”, wywiad rzeka autorstwa Marka Sierockiego), w którym podkreśla pan, że w tym wieku nie wolno stanąć w miejscu. Trzeba ciągle coś robić. A pan wydaje nowy album, koncertuje, udziela się, ciągle stymuluje umysł i ciało. Może o to chodzi?
– Na pewno! Obserwuję kolegów w moim wieku i wiem jedno: ci, którzy przestają cokolwiek robić po przejściu na emeryturę, tak jakby wydają na siebie wyrok śmierci. Po prostu rozsypują się w oczach. Straszny widok, z fatalnymi konsekwencjami! Natomiast ci, którzy mają pasję, hobby – i wcale nie musi to być praca zawodowa – potrafią nieco wstrzymać proces naturalnego starzenia. Wiadomo, nikt z nas od tego nie ucieknie, ale są na to sposoby, aby się starzeć z godnością i czuć życie aż do samego końca. Oczywiście nie mówię, że człowiek w wieku 74 lat jest zdrowy i pełen energii. To nieprawda! Ale o to lepsze samopoczucie można przynajmniej powalczyć.
Mówi pan tam również, że na starość jest spokojniejszy.
– Ludzie na starość łagodnieją.