Zapisy ostatnich rozmów z World Trade Center są świadectwem chaosu, paniki i grozy „Byłem pod Wieżą Dwa, gdy poczułem potwornie silne wibracje i niewiarygodny łoskot jakby tysiąca pociągów towarowych. Natychmiast zrozumiałem, że wieża się wali. Modliłem się, żebym został oszczędzony”, relacjonował policjant z Urzędu Portowego Nowego Jorku, Timothy Morris. Inny funkcjonariusz doszedł do wniosku, że scena upadku wysokiego gmachu przypomina biblijny opis piekła. Te i wiele innych wstrząsających świadectw znalazło się w zapisach rozmów przeprowadzonych 11 września 2001 r. na prawie stu kanałach łączności Urzędu Portowego (Port Authority) Nowego Jorku i New Jersey (Urząd Portowy był właścicielem gmachu World Trade Center). Władze Nowego Jorku przez półtora roku odmawiały opublikowania tych rozmów. Dopiero dziennik „New York Times”, powołując się na prawo o swobodnym dostępie do informacji, wywalczył odpowiednią decyzję na drodze sądowej. Ujawniono tylko zapis na papierze, a nie same głosy z taśm w obawie, aby rodziny ofiar nie przeżyły szoku, słysząc nagle w eterze ostatnie słowa swoich bliskich. 260 godzin rozmów zapisano na prawie 2 tys. stron. Niektóre taśmy wydobyto z ruin World Trade Center w stanie poważnie uszkodzonym, dlatego udało się odtworzyć tylko ich części. Dokumenty te są świadectwem chaosu i paniki, bohaterstwa i śmierci, niekompetencji i grozy. Christine Olender, 39-letnia mieszkanka Nowego Jorku polskiego pochodzenia, była zastępczynią dyrektora restauracji Windows on the World (Okna na świat) na 106. piętrze Wieży Północnej Centrum Światowego Handlu. Kiedy o godzinie 8.46 w strzelisty budynek uderzył uprowadzony boeing, wnętrze eleganckiego lokalu zaczęło się szybko wypełniać dymem. Christine Olender wraz z 72 innymi pracownikami oraz około 100 gośćmi, głównie maklerami giełdowymi, którzy przyjechali windą na śniadanie, znalazła się w śmiertelnej pułapce. Nie wiedziała jednak, że wszystkie drogi ucieczki są odcięte, czterokrotnie telefonowała na policję, prosząc o pomoc. „Mamy tu dym. Musimy wiedzieć, dokąd przeprowadzić personel i gości tak szybko, jak jest to możliwe”. Funkcjonariusz Steve Magget zapytał, czy schody są zablokowane. „Schody są pełne dymu. Telefony do centrum straży pożarnej WTC nie działają. Czy jest jakieś bezpieczne miejsce, do którego można zaprowadzić ludzi, aby uniknąć dymu?”, pytała Christine Olender. Ale policjant Magget był bezradny. Poprosił o kolejny telefon za dwie minuty. „Za dwie minuty. Wspaniale”, powiedziała pani Olender i odłożyła słuchawkę. Także następna rozmowa, którą wicedyrektorka restauracji rozpoczęła po prostu słowami: „Cześć, tu Christine”, nie mogła przynieść ratunku. Funkcjonariusz Ray Murray obiecał tylko, że wyśle na górę ekipy ratownicze, „tak szybko, jak to jest w ludzkiej mocy”. Ostatni telefon z restauracji był już zapowiedzią nadchodzącej zguby: „Sytuacja pogarsza się błyskawicznie. Musimy… świeże powietrze wyczerpuje się bardzo szybko. Nie przesadzam”, mówiła Christine Olender. „Madame, wiem że pani nie przesadza. Mamy wiele takich telefonów. Wysyłamy na górę strażaków tak szybko, jak to możliwe”, odrzekł policjant. „Co mamy zrobić, aby się dostać na powietrze?”. „Czy możemy wybić okno?”. „Możecie zrobić wszystko, aby zdobyć dostęp do powietrza”. „W porządku”, Christine Olender po raz ostatni odkłada słuchawkę. W restauracji nikt nie ocalał. Stelle Olender płakała, gdy mogła przeczytać ostatnie słowa swej córki. Odczuwała też dumę, że Christine w ostatnich dramatycznych momentach swego życia zachowała się jak profesjonalistka, próbując ocalić innych. Stelle Olender uważa, że władze Nowego Jorku powinny udostępnić nie tylko zapisy rozmów, ale także same taśmy. „Chcę usłyszeć jej głos. Może powiedziała coś o rodzinie. Chcę wiedzieć, czy jej głos był spokojny”. Rodzina Olender ufundowała stypendium imienia swej córki dla uczniów Ressurection High School, do której uczęszczała Christine. Otrzymać je mogą uczniowie z ubogich rodzin, którzy zajmują się sztukami pięknymi i mają polskie korzenie. *** Największą grozę budził deszcz ciał spadających z Wieży Północnej. Porucznik William Burns: „Radziliśmy ludziom, aby zachowali spokój i opuścili budynek… Kiedy także my chcieliśmy wyjść, usłyszeliśmy jakby eksplozje. Na ulicy stał strażak i coś pokazywał. Zatrzymałem się i zobaczyłem, jak coś spada na dach samochodu, tak że pojazd
Tagi:
Krzysztof Kęciek