Gmina ze świnią na cokole

Gmina ze świnią na cokole

Dzięki Świętu Świni Siedlec jest rozpoznawalny, a to procentuje przy interesach Jako że gmina Siedlec świnią stoi i na jednego mieszkańca przypada 20 wieprzy, wójt wpadł na pomysł, żeby zorganizować Święto Świni. Obok urzędu gminy pojawił się drewniany, naturalnych rozmiarów pomnik zwierzęcia. Na poświęcenie figury zaproszono miejscowego proboszcza (30 lat w parafii), brata rzeźbiarza, który świnię uwiecznił. Ksiądz odmówił. Ludzie: – Bo jak tu świnię święcić? Niektórym przed oczami stanęło czczenie złotego cielca. Złość na bałwochwalstwo (a konkretnie świniochwalstwo) doprowadziła ponoć do tego, że ktoś pijany w ciemną noc chwycił siekierę i uderzył w prosię przed gminą. Do tej pory można oglądać szczerbę na drewnianym łbie. Ale świnia stoi już 10 lat i ma się dobrze, a ludzie nadal bawią się na Święcie Świni, choć kontrowersji nie brakuje. Osią konfliktu jest trójca znana od czasów Reja: pan, wójt i pleban. Tyle że pan zamienił się w sponsora. Świnia dla reklamy Święto Świni to wiejski festyn na kilkadziesiąt tysięcy ludzi, który sponsorują siedleccy biznesmeni. Na chwałę tutejszych obrotnych hodowców trzody chlewnej i producentów mięsa. Sołtys jednej z wsi tłumaczy tutejszą zaradność – mówi, że to Wielkopolska. Że tu są wielkie pola i wielcy rolnicy. Że Siedlec nie ma kompleksów, bo niczym się nie różni od standardu miejskiego, taki jest rzutki. Wieś jest sama sobie producentem. Jeden ze sponsorów, Henryk Rak, na Święcie Świni oferuje usługi elektryczne. Kiedy podpisywał kontrakt na założenie oświetlenia na autostradzie A2, pytali, co to za Siedlec, gdzie leży. Odpowiedział: – To gmina, gdzie świnie mają swoje święto, w której produkują wódkę Dębową, a ludzie są OK. Od tej pory ten tekst ułatwia mu nawiązywanie kontaktów. – W biznesie trzeba mieć tożsamość. Zalecoł mi się (u)oj z Perzyn, (u)oj z Perzyn, (u)oj z Perzyn świniorz i co niedziela tu do mnie, tu do mnie, tu do mnie przylozł. I choć padało, choć było ślisko, to się przywlekło to świniorzysko. Świnia fabryczna Zazdrość w Siedlcu tworzy, buduje przedsiębiorczość. Co drugi dom prowadzi działalność gospodarczą. Podwórko podgląda podwórko i tak gmina zaraża się sprytem. Jak jeden wygra z biurokracją, drugi stwierdzi, że urzędy są do przejścia. Jeden drugiego nauczy, jak zacząć, jeden drugiego podpyta, jeden zamarzy drugiego doścignąć, a w rezultacie gmina Siedlec chlubi się nikłym bezrobociem, bo statystyki wskazują, że niewiele ponad 4% siedlecczan nie pracuje. Podwórka rozrosły się często w wielkie gospodarstwa. Hodowla trzody chlewnej to wobec niektórych tutejszych przedsięwzięć pojęcie kłamliwe. Fabryka świń jest lepszym określeniem. Turyści mówią, że ludzie są tu tacy zaradni, bo to Poznaniacy, poniemiecka wrażliwość, chytre, ale zdolne i porządne. Że niedaleko była granica, widać po grabieniu od linijki. Ludzie chwytają grabie i z miłością sprzątają swoje podwórka, obejścia, a nawet dopieszczają chodniki czy kawałki ziemi przy gminnych drzewkach. Jeden z grabiących zachwala, że grabienie jest lepsze niż seks, idealne na stres i dołki życiowe. W nowej Polsce, po otwarciu granic, mieszkańcy ruszyli do sąsiadów podglądać biznesy i zaczęli zakładać swoje. Turyści dziwią się, jak szybko siedlecczanie się podnieśli. Jeszcze 35 lat temu wieś sztachetami stała, dróg nie było, za to doły takie, że jak spadł deszcz, wiadrami można było wodę wybierać. Bo turyści do siedleckich wsi jeżdżą od małego. Za PRL przybywali z rodzicami do ośrodka wypoczynkowego dla pracowników Zakładów Radiowych Diora, teraz wracają, ale nie do Diory, tylko do ulubionych gospodarstw agroturystycznych, na wielkopolskie drugie Mazury (jak mówią, lepsze od prawdziwych, bo spokojniejsze i nietłumne). Świnia w powietrzu Wsie gminy Siedlec można poznać po zapachu. Słodkawym, cierpkim. Wejdziesz do wielkotowarowej obory i po paru minutach nim przesiąkasz. Do tego muchy na podwórkach hodowców latają intensywniej. Jadwiga Łukaszewska ma 1,2 tys. świń i tłumaczy, że trzeba pamiętać, że to wieś: – Miastowi, którzy wprowadzają się na wieś, lubią smród skarżyć do instytucji. A obornik trzeba gdzieś rozrzucić. Ludzie z miasta wyobrażają sobie, że życie tu jest sielskie. Że rolnicy w zimie śpią, a zboże na polach im rośnie. Ale to miasto może sobie pozwolić na weekendy, wieś nie. Gospodarz cały czas musi się krzątać przy zwierzętach. Ryszard i Jadwiga Budowie: – Jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2014, 2014

Kategorie: Reportaż