Gomora

Gomora

W Kościele stworzono patologiczny system, w którym karierę robią cwaniacy i mierni, choć posłuszni przełożonym akolici Finanse Kościoła katolickiego w Polsce i sposób sprawowania w nim władzy to sfera pozostająca poza wszelką kontrolą. Awanse i stanowiska rozdawane są tu po uważaniu. Kompetencje i pobożność funkcyjnego duchowieństwa nie mają w tej przestrzeni żadnego znaczenia. To świat postawiony na głowie. Jak na razie państwo, ale i sam Kościół nie mają żadnej kontroli nad finansami największej organizacji religijnej w Polsce. Ta rzeczywistość dotyczy zarówno szeregowych księży, jak i diecezji, i parafii. W Kościele obrót bezgotówkowy się nie przyjął. Jakie więc środki gromadzą parafie i diecezje? Tego nie wie nikt. Bo Kościół to inny świat i przykładanie doń jakiejkolwiek kalki nie ma najmniejszego sensu. Kościół jest odporny na wypracowywane od lat chociażby w korporacjach zasady kompetencji, przejrzystości i kontroli. Hierarchia kościelna nie kwapi się, by w jej strukturze zapanowała transparentność. Nikomu na tym nie zależy. Efekt jest taki, że stworzono patologiczny system, w którym karierę robią cwaniacy i mierni, choć posłuszni przełożonym akolici. Gdy już raz rozsiądą się na urzędach, są nie do ruszenia i ani myślą wpuszczać do gremiów decyzyjnych jakichkolwiek reformatorów. Swoi, sprawdzeni na poligonie kurialnych synekur dworzanie pną się do góry. Co istotne, nie ma też zewnętrznych warunków, które prowokowałyby jakiekolwiek zmiany. Skoro ludzie uczestniczący w praktykach religijnych dają na tacę, bez gadania uiszczają opłaty za sakramenty oraz całują biskupów w pierścień, wszystko doskonale się kręci. Co prawda, od czasu do czasu wybuchają skandale, które sieją pewien zamęt, jednak w gruncie rzeczy hierarchia nic sobie z tego nie robi. Na przykład o tym, że w Gdańsku, żeby dostać bogatą parafię, tzw. Kuwejt, trzeba zapłacić, mówiło się od lat. Nikomu, poza jednostkami, to nie przeszkadzało. System lenna działał doskonale i nikogo nie raził. Pomimo że sprawę upubliczniono, nie wynikły z tego powodu żadne konsekwencje. Według świadectw księży – niektórzy z nich to nasi znajomi – bogata parafia w archidiecezji gdańskiej miała swoją cenę. Abp Sławoj Leszek Głódź dostawał za probostwo kopertę, najlepiej stojącą. Zdecydowana większość duchownych zaakceptowała te reguły. Kiedy w 2019 r. doszło do buntu przeciwko arcybiskupowi, ze skargą do nuncjusza dotyczącą nadużyć wystąpiło zaledwie 16 sprawiedliwych. Owych 16 duchownych to garstka w grupie 700 duchownych pełniących posługę w diecezji. Jak to świadczy o reszcie duchowieństwa? Czyżby zadowalało ich bycie trybikami w bezdusznej maszynie? A może strach przed konfrontacją z biskupem ich sparaliżował? Co istotne, po upublicznieniu skandalu niemal nikt z grona świeckich w archidiecezji gdańskiej nie pisnął słowem. Protestowała garstka zaangażowanych, na których czele stanęła Justyna Zorn. W jednym z wywiadów mówiła: – Mam takie marzenie, aby na czele naszego lokalnego Kościoła był biskup, którego mogłabym spotkać w SKM-ce, bo nie woziłby się limuzynami po mieście. Który raz w tygodniu odwiedzałby chorych w hospicjum. Biskup, który pamiętałby, że życie nie toczy się tylko w pałacach i urzędach. (…) Dobrze opisany w mediach casus archidiecezji gdańskiej jak w soczewce pokazuje, że w Kościele katolickim działa przedziwna reguła. O ile w korporacjach, przynajmniej z założenia, o sukcesie pracowników, ich rozwoju zawodowym i awansach decydują wydajność, fachowość, oddanie i gorliwość, w przestrzeni Kościoła rzecz wygląda inaczej. I tak poznajemy jedną z zasad gomory: na sukces w tym systemie mogą liczyć przede wszystkim dworzanie hierarchów. Nie ma najmniejszego znaczenia, że ten model awansu wypacza misję Kościoła. Biskup ma posłuch, a otaczający go klakierzy mają powód, by nigdy nie szczędzić mu pochwał. Naruszenie reguł tej transakcji nie ma sensu. Żeby ją uzasadnić, Kościół w ciągu wieków podkreślał wagę zasady posłuszeństwa, które ślubuje biskupowi każdy z podległych mu duchownych. Przykład z Gdańska doskonale ukazuje ten mechanizm. Jeśli ktoś się wyłamywał, nie miał szans na awans. Wydawałoby się, że to niemożliwe. Że setki diecezjalnych duchownych, ludzi, których według ich przekonania do służby w Kościele powołał sam Pan, nie da się zastraszyć i narzucić sobie reguł satrapy. Nic podobnego! Mówiąc o patologii gdańskiego Kościoła, należy pamiętać, że zdecydowana większość księży w tym systemie się odnalazła. Ci, którzy się wyłamali, wypadali z gry. W machinie korporacji kościelnej liczą się też sympatie. Możny protektor jest w stanie pociągnąć na wyżyny kościelnej kariery miernoty. Buduje ich pozycję, czasem gwarantuje bezkarność. Zamiast

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 50/2021

Kategorie: Kraj