Komitet Obrony Praw Człowieka na Orawie nie bawi się w eleganckie słówka: agencja towarzyska to burdel i takich im nie trzeba Całe odium spada teraz na Tadeusza Pakosa, prezesa Gminnej Spółdzielni, bo on jest pod ręką, a prawdziwy sprawca zamieszania siedzi spokojnie w Krakowie, interes kręci i śmieje się w kułak z bogobojnych orawian. Pakos jak może, tak unika dziennikarzy, którzy imputują mu, że wziął łapówkę od mafii i za wszelką cenę chcą się dowiedzieć, ile było. Prezes pokazuje umowę, w której jak byk stoi, że w wynajętym na trzy lata obiekcie Piotr B. będzie, jako najemca, prowadził działalność handlowo-usługowo-rozrywkową, na co ma oficjalne i obejmujące teren całej Polski zezwolenie, wydane przez Urząd Miasta Krakowa. Wbrew pozorom na tej dziurze, Chyżnem, wcale mu nie zależy, gdyby był mściwy, albo małostkowy, to by tym juhasikom dobrze koło piórka zrobił: za groźby karalne, zastrzelenie psa, który jako szczeniak kosztował właściciela 4 tysiące złotych, nie licząc kosztów związanych z układaniem i tresurą na obronnego. Więc krakowianin gotów jest nawet dziś zrezygnować z wątpliwego interesu, pod warunkiem wszakże, że właściciel zwróci mu nakłady poniesione na ochronę i remont obiektu oraz planowane zyski. Odszkodowanie, które w pełni by go satysfakcjonowało, to 90 tysięcy złotych, ale wie doskonale, że GS w Jabłonce takich pieniędzy nie ma i mieć nie będzie, więc jego i tak musi być na wierzchu. Umowa, podobnie jak zezwolenie na działalność gospodarczą, jest przygotowana wedle wszelkich zasad sztuki i obowiązuje obie strony; Piotr B. jako najemca przejął budynek w użytkowanie, dostał klucze, rozpoczął remont i teraz nikt mu nie będzie dyktował, a już na pewno nie te stare babki, schowane za księżą sutanną, czy otworzy tu stylową restaurację, czy – nie pijąc do nikogo – hodowlę baranów. O baranach wspomina dlatego, że wieś i gmina jako całość to teren niebogaty, zacofany gospodarczo, a mimo to pazurami się broni przed napływem kapitału, za którym – co każdy mądrzejszy rozumie – idzie rozbudowa infrastruktury, ożywienie kulturalne, nowe miejsca pracy, więcej pieniędzy dla szkół i ochrony zdrowia. Weźmy na przykład taką Krynicę czy Zakopane, gdzie interesy idą doskonale. A ci w krzyk! O co? Wysypisko Schowane wśród gór, nieduże, ledwie kilkaset dusz liczące, Chyżne pewnie prowadziłoby spokojne życie, według własnych, przez pokolenia ukształtowanych norm moralnych, gdyby nie przecięła go tranzytowa droga z przejściem granicznym na Słowację, stąd dalej – do Bratysławy, Rzymu i Wiednia. Straż graniczna podaje, że przez wieś przejeżdża rocznie półtora miliona samochodów, w tym 125 tysięcy ciężarowych TIR-ów, w obu kierunkach wędruje łącznie 15 milionów osób, co w przeliczeniu na dzień ma dawać 13 tysięcy ludzi różnych narodowości. Na przestrzeni półtora kilometra, która dzieli centrum wsi od przejścia granicznego Chyżne-Trestena, kuse spódniczki stojących na poboczu jezdni kobiet podwiewa przenikliwy, zimowy wiatr. To uciążliwość zawodu, tak samo jak ryzyko, że się zostanie pobitą, zgwałconą, okaleczoną. Za 30 złotych. “Tirówki” – obywatelki Słowacji, nie mają wygórowanych wymagań finansowych, za to ofertę handlową stosunkowo bogatą. Są solą w oku tutejszych mieszkańców i tanim pocieszeniem dla zdrożonych kierowców. Rzadko działają samodzielnie, wolą pracować pod okiem polskich alfonsów, którzy zatrzymują 60% zarobków dziewczyn; jak twierdzą, z powodu wysokich kosztów. Prowadzenie czteroosobowej “stajni” kosztuje ok. 10 tysięcy złotych miesięcznie. Składa się na to wynajęcie pokoju, opłaty dla właścicieli parkingów i przydrożnych barów za ich dyskrecję wobec władz, a jednocześnie za marketing i reklamę wśród kierowców. Są także krakowskie grupy przestępcze, którym trzeba się opłacić za “pozwolenie na pracę”. Taryfa wynosi podobno 400 marek miesięcznie od jednej dziewczyny. Gangsterów nie da się oszukać – jeżdżą wzdłuż tras, gdzie stoją “tirówki” i liczą je dokładnie. Dość rozpusty Sporny budynek byłego sklepu meblowego Spółdzielni Gminnej w Jabłonce stoi w centrum Chyżnego, przy drodze na przejście graniczne: wysoki, solidny, murowany. Gdy latem ub. roku ekipa budowlana Piotra B. rozpoczęła wewnątrz prace adaptacyjne, ludzie nie przeczuwali niczego złego. Jedyne, co ich dziwiło, to wygląd i zachowanie pracowników: rozbijali się po okolicy luksusowym oplem tigrą, polowali na miejscowe, urodziwe góralki. Wyglądali dziwnie: jedni mieli włosy różnokolorowe, upięte w kucyk na czubku głowy, inni łby wygolone na glacę. Wieczory spędzali, pijąc
Tagi:
Teresa Ginalska