Kiedy kopalnie zaczęły wreszcie przynosić zyski, górnicy zaraz zażądali podwyżek płac Najpierw poszli z pikietą pod siedzibę swojej firmy górnicy (związkowcy) z Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Domagali się podwyżek. Przyszło ich kilkuset. Sprawa została załatwiona niemal natychmiast. Bez żadnej zadymy i zapowiadanego najazdu na Warszawę. Efekty – trzyprocentowa podwyżka od lipca, po 1,5 tys. zł premii do końca roku (szacowany zysk koncernu ma wynieść około miliarda złotych), po 850 zł w bonach dla zatrudnionych pod ziemią plus ewentualnie (potrzebna zgoda ministra gospodarki) jednorazowa nagroda z zysku w wysokości pensji. Do tego przyjęcie kilkuset nowych osób do pracy. Rozmowy trwały kilkadziesiąt minut. Parę dni później pod siedzibą Kompanii Węglowej w Katowicach zjawiło się kilka razy więcej górników. Doszło do zadymy. Szczęść Boże, po przywilejach Kiedy kilkanaście tygodni temu Kompania Węglowa postanowiła nie rozdawać już górnikom bonów żywnościowych, nie wypłacać dodatku na pomoce szkolne dla dzieci górników, nie dopłacać do biletów na wczasy ani też nie wydawać w naturze 8 ton deputatu węglowego, a w dodatku podzielić wypłacaną jednorazowo czternastkę na 12 części, proponując w zamian podniesienie o 60% wynagrodzenia zasadniczego, w kopalniach zawrzało. Zanim Waldemar Bartz ze Związku Zawodowego Pracowników Dołowych powiedział w oczy prezesowi Kompanii Węglowej, Maksymilianowi Klankowi, że taki projekt to po prostu prowokacja, w swej macierzystej kopalni Piast jednoznacznie stwierdził, iż Karta górnika jest z dziada pradziada tradycją, dzięki której górnicy mają świadomość bycia górnikami, a nie na przykład cukiernikami. Daniel Podrzycki z Sierpnia 80 zapowiadał, że górnicy nic sobie nie dadzą odebrać, chyba że po własnym albo kompanii trupie (w manifestacji S-80 nie brała udziału – proponuje 18% podwyżki płac). Szef górniczej „Solidarności”, Dominik Kolorz, był gotów ewentualnie zrezygnować z deputatu węglowego w naturze, ale przy ustaleniu rozsądnej ceny, jednak Wacława Czerkawskiego, wiceszefa Związku Zawodowego Górników w Polsce, wkurzyła zwłaszcza propozycja likwidacji odszkodowania za śmierć górnika. Kompania napisała (z majową datą) odezwę do górników: „Przedstawiony związkom zawodowym projekt Zakładowego Układu Zbiorowego Pracy nie ograniczy funduszu płac. Nie jest intencją Zarządu Kompanii Węglowej, by cokolwiek zabierać. Pragniemy jedynie, by nowy, jednolity układ zbiorowy pracy zlikwidował – naszym zdaniem – niesprawiedliwe różnice płac pomiędzy poszczególnymi kopalniami. Dzisiaj mamy 15 układów zbiorowych, które owe różnice zachowują. A przecież stanowimy jedną firmę, w której wszyscy pracownicy winni mieć jednolity i przejrzysty system płac. Przeciętne wynagrodzenie w Kompanii Węglowej SA nie ulegnie zmianie. Podkreślamy to z całą stanowczością. Proponujemy, by pracujący bezpośrednio na węglu zarabiali odpowiednio więcej niż osoby poza węglem. Zmianie winny ulec relacje w zarobkach pomiędzy poszczególnymi grupami pracowniczymi. Temu celowi służyć też będzie większy niż w dotychczas obowiązujących układach zbiorowych motywacyjny system płac, a także wzrost podstawowych stawek zaszeregowania. W tym wypadku będzie to skutkować wzrostem „barbórki”. (…) O ostatecznym kształcie układu zbiorowego pracy zadecydują rozmowy przy stole negocjacyjnym. Otwarci jesteśmy na propozycje strony społecznej. Pragniemy jednak zaznaczyć, że nie na emocjach buduje się podstawowy dokument służący właściwemu gospodarowaniu funduszem płac. Nie licytacja oczekiwań będzie decydować o jego kształcie, ale możliwości finansowe firmy, w której wszyscy pracujemy. Szczęść Boże”. Ale ludzie byli już wściekli. Oficjalnie manifestację organizowała „Solidarność” pod wodzą Dominika Kolorza, bo ponoć tylko on ostał się jeszcze bez wyroku za zamieszki. – Zastanawialiśmy się nawet, czy wszyscy mają iść, ale skoro razem opracowaliśmy projekt układu zbiorowego, to poszliśmy wszyscy – mówi Stanisław Grzesiczek, znany międzynarodowy sędzia piłkarski i działacz związkowy z kopalni Polska-Wirek w Rudzie Śląskiej. Gdyby o wszystkim decydowała ekonomia, a nie polityka, pewnie łatwiej i szybciej można by było się dogadać. Ale w górnictwie to nie jest takie proste. Już niejeden przychodził i obiecywał chociażby, że zlikwiduje pośredników w handlu węglem. A potem trafiał na układy nie do ruszenia. Tu każdy broni swojej pozycji. To przecież głównie pracodawcom zależało na tym, żeby w górnictwie było jak najwięcej związków zawodowych. Łatwiej wtedy napuszczać ludzi na siebie, łatwiej dzielić i rządzić. Protesty i egzaminy Na manifestacji
Tagi:
Mirosław Nowak