Po pożarze w Szczawnie-Zdroju budzi się duch samorządności Uzdrowiskowe miasteczko, niemal wtulone w aglomerację Wałbrzycha, Szczawno-Zdrój na Dolnym Śląsku. Nikt tu jeszcze nie mówi o wyborach i nie ogłasza programów. Choć – niby wzorem Warszawy – trwają ostre starcia potencjalnych przeciwników. Do tego padają pierwsze deklaracje o kandydowaniu na burmistrza. Owo budzenie się ducha samorządności przerwał w pewną wczesnowiosenną noc potężny pożar. – To niemożliwe, to jest jakiś żart! – powtarzała Ramona Bukowska, przewodnicząca rady miasta, słysząc pierwsze informacje o pożarze szczawieńskiego zakładu przyrodoleczniczego. Dopiero zdjęcia przesłane na telefon uświadomiły jej bolesną prawdę. Była pierwsza z minutami w nocy 5 marca. Znane uzdrowisko na Dolnym Śląsku nie pierwszy raz dotknęła taka klęska. 20 lat temu spłonęła zabytkowa pijalnia. Wody mineralne można było wydawać gdzie indziej – był to więc raczej cios w prestiż uzdrowiska niż zachwianie jego podstawami. Stylowa sala nad pomieszczeniami pijalni była miejscem koncertów i innych imprez artystycznych. Jednak tej marcowej nocy 2018 r. wydawało się, że katastrofa zmiażdży uzdrowisko. W zakładzie przyrodoleczniczym płonęła większość urządzeń zabiegowych: do hydroterapii, elektroterapii, laseroterapii itp. Ogień niszczył kriokomorę i unikatową zabytkową komorę pneumatyczną, która od lat 30. zeszłego wieku ratowała ciężko chorych na astmę, rozedmę płuc i obturacyjną chorobę płuc. W popiół obracał się klasycystyczny wystrój z cennymi kopiami fryzu partenońskiego. Przestawały istnieć łazienki oraz inhalatoria. Z ogniem przez pięć godzin walczyło kilkanaście jednostek straży pożarnej z Wałbrzycha i okolic, również z Jeleniej Góry. Pozostało nam już tylko rwanie włosów z głowy – powtarzali mieszkańcy, gromadzący się wokół miejsca pożaru. Dobrze wiedzą, że działalność sanatoryjna jest najważniejsza w mieście, stanowi sens jego istnienia. – Jeżeli nie będziemy mogli być zdrojem, staniemy się tylko noclegownią Wałbrzycha. Nie możemy na to się zgodzić – z determinacją powtarzał jeszcze przy płonącym budynku burmistrz Marek Fedoruk. Burmistrz wiedział, że upadek uzdrowiska oznaczałby utratę dużej części dochodów gminy. Zaoferował więc wszelką pomoc. I trzeba powiedzieć, że zabrał się do tego niemal od razu, przede wszystkim wysyłając pisma do władz różnych szczebli (na stronie internetowej miasta można się zapoznać z tą korespondencją). Kiedy Kancelaria Prezesa Rady Ministrów zażądała kosztorysu przewidywanych prac odtworzeniowych, urząd miasta z nadzieją zaczął patrzeć w przyszłość – pewnie „góra” chce nas wesprzeć. Z pomocą przyszli sąsiedzi. Prezydent Wałbrzycha zaoferował darmowe atrakcje dla kuracjuszy, żeby zachęcić ich do pozostania w miasteczku. Artyści, którzy akurat pojawili się w Szczawnie, obiecywali przeznaczyć na odbudowę całość lub część zysków z koncertów. Jednak najwięcej uzdrowisko pomogło sobie samo. – Zaimponowała mi załoga. Dodam, że w zdecydowanej większości są to panie. W ciągu 48 godzin uruchomiliśmy niemal wszystkie niezbędne urządzenia i zaczęliśmy wykonywać zabiegi. To był ogromny wysiłek wszystkich zatrudnionych – wspomina Paweł Skrzywanek, prezes zarządu uzdrowiska od 2013 r. Okazało się, że straty nie są aż tak wielkie. Ku radości miłośników Szczawna-Zdroju ocalały też rzeźby Asklepiosa i Higiei zdobiące hol spalonego zakładu i zabytkowa wanna, w której, jak wieść niesie, miała się kąpać sama księżna Daisy. Uchował się piękny witraż z drzwi wejściowych i wiele innych zdobniczych drobiazgów. – Oby dobrze je zabezpieczono – martwi się Iwona Czech, prezes Towarzystwa Miłośników Szczawna-Zdroju – i nie zniszczyły się w czasie odbudowy. Ocalałą część budynku szybko i starannie przygotowano na czas oczekiwania na odbudowę. Wyglądał wręcz tak, że mniej uważni kuracjusze mogli w pierwszej chwili niczego nie zauważyć. Tylko po stronie bocznego wejścia od parku nie dało się ukryć wyrwy w ścianach i braku dachu. Prezes Skrzywanek ma duże doświadczenie w prowadzeniu tego rodzaju instytucji, w branży działa ponad 20 lat. Prowadził m.in. prestiżowe zakłady kąpielowe we Wrocławiu. Co zastał kilka lat temu w Szczawnie? Nie lubi mówić źle o poprzednikach, ale musi stwierdzić, że firma znajdowała się w niezwykle trudnej sytuacji finansowej. Długi sięgały jej wartości. Obiekty sanatoryjne, w większości z czasów książąt Hochbergów, wtedy uznawane za szczyt elegancji i nowoczesności, zostały zmodernizowane w niewielkiej części, a dalsze