Margaret Thatcher wierzyła w poczciwą, tradycyjną Anglię. A kiedy doszła do władzy, uwolniła siły, które zniszczyły ją na zawsze Korespondencja z Londynu Na ekrany brytyjskich kin wszedł właśnie poruszający dokument „The Spirit of ‘45” w reżyserii Kena Loacha. To opowieść o budowie brytyjskiego państwa socjalnego, obmyślonego jeszcze podczas wojny przez szlachetnego liberała Williama Beveridge’a. Państwa, którego symbolem stała się darmowa służba zdrowia NHS, zbudowana rękami Aneurina Bevana, syna górnika z północy Anglii. Ludzie wspominający ze łzami w oczach nowe, pachnące domy, które uboga, powojenna Brytania dała im zamiast slamsów, w których żyli za czasów potężnego imperium. Staruszkowie opowiadający drżącym głosem o wizycie w darmowym od niedawna szpitalu, na który przez pół życia nie było ich stać… A potem następuje cięcie. Dosłownie i metaforycznie. Przeskakujemy do 1979 r. Do fotoreporterów odwraca się na schodach Downing Street Margaret Thatcher. Niczym anioł zagłady. Zima Goryczy Robiąc to cięcie, Loach pomija Zimę Goryczy – falę strajków, która utorowała Thatcher drogę do zwycięstwa. Laburzystowski rząd Jamesa Callaghana stracił wtedy kontrolę nad krajem: bezrobocie, inflacja, szarość, bieda, zniechęcenie i gniew, które nieustannie eksplodowały w formie zamieszek. („Nie ma przyszłości!”, wykrzykiwali muzycy punkowcy). W grudniu 1978 r. gniew osiąga punkt kulminacyjny. Rozpoczyna się Zima Goryczy – masowy protest, największy od ponad pół wieku. Kraj jest sparaliżowany. W Liverpoolu strajkują nawet grabarze. Przez dziesięć dni w mieście nikt nie chowa ciał. Wielka Brytania, dumne niegdyś imperium, po prostu się rozsypuje. Co gorsza, wydaje się, że wiatrowi historii nie sposób się oprzeć, bo runął właśnie wielki, powojenny porządek – recepta gospodarcza, co do której zgadzały się dotąd i prawica, i lewica. – Załamał się keynesizm, który nakazywał państwu czuwać nad gospodarką, tak aby osiągnąć pełne zatrudnienie. Polityczne i intelektualne elity zaczynały rozumieć, że ten model, a raczej jego uproszczona, zwulgaryzowana wersja, jaką przyjęliśmy, przestał działać – mówi prof. Alex Callinicos, szef Studiów Europejskich na King’s College London. W opowieści Loacha nie ma miejsca na to, że lata 70. na Wyspach były okresem stagnacji i beznadziei. Związki zawodowe rzeczywiście nadmiernie urosły w siłę – dziś przyznają to także lewicowi publicyści. – Miały wielką siłę i nie wahały się jej użyć. Poprzedni rząd konserwatystów właściwie został obalony przez strajk górników – mówi prof. Callinicos. Dziś wiemy, że Zima Goryczy była dla związkowców łabędzim śpiewem. Bo dając establishmentowi potężnego kopa, jednocześnie założyli sobie pętlę na szyję. Gdy Wielka Brytania ruszyła na nowo, wraz z nią ruszyła historia, zostawiając górników i stoczniowców w tyle. Ironia rządów Thatcher Każdy polityk musi mieć od czasu do czasu nieco szczęścia. „Szczęście” Margaret Thatcher zlokalizowane jest u wybrzeży Szkocji i nieco dalej – na południowym Atlantyku. Początkowo wydaje się, że rządy Thatcher nie potrwają długo. Pierwszym ich efektem jest recesja. Nastroje na ulicach się pogarszają, w gabinecie narasta bunt. Sondaże pokazują, że jest ona najmniej popularnym premierem w historii. A potem junta gen. Leopolda Galtieriego przypuszcza atak na Falklandy. Thatcher reaguje błyskawicznie. „To moja ziemia”, stwierdza i odmawia negocjacji. Na Wyspach odżywają patriotyczne nastroje (choć dziś niektórzy sugerują, że gdyby nie nieugiętość Thatcher, może udałoby się uniknąć rozlewu krwi). To uniesienie jest jednym z dwóch uśmiechów losu, które pozwolą jej wygrać wybory. Drugim są potężne złoża ropy u wybrzeży Szkocji. Odkryto je jeszcze w 1975 r., ale eksploatacja mogła ruszyć pełną parą dopiero za rządów Iron Lady, Żelaznej Damy. Szkocka ropa w dużej mierze okazała się paliwem dla monetarystycznej rewolucji. Rewolucji, której ślady widać dziś na Wyspach na każdym kroku. Doskonałym przykładem jest torysowska polityka wyprzedawania domów socjalnych („Od dziś każdy będzie mógł mieć swój własny kąt!”), która cieszyła się wśród Brytyjczyków ogromną popularnością, dając im poczucie pewności, ale też wyższego statusu. Tyle że pieniędzy ze sprzedaży nie inwestowano w budowę kolejnych. Efekty kraj odczuwa do dziś. Kolejki do mieszkań socjalnych – szczególnie na południu Anglii i w stolicy – są ogromne. Mało
Tagi:
Adam Dąbrowski