Wydawało się, że kłótnie o Herberta mamy już dawno za sobą. Są tak wiekowe, że nawet ja ledwo je pamiętam. Tymczasem wystarczyło napisać na FB nazwisko Herbert, żeby natychmiast pojawili się obrońcy poety. W komentarzach podziwiano czystość jego głosu i podkreślano moralną niezłomność. Niektórzy żartowali z popularnego powiedzenia, że „było wielu Herbertów”, śmiejąc się z dziennikarskich wytrychów. Jeden poeta napisał dla draki, że lubi, jak Herberta mylą z Miłoszem. „Chyba maturzyści na zdalnym!”, dopisała pewna pani. Na początku lat 90. niektórzy poeci siłowali się jeszcze na rękę, żeby rozstrzygnąć – skoro argumentacja po obu stronach była wyrównana – czy bardziej utalentowany był autor „Nieobjętej ziemi”, czy „Barbarzyńcy w ogrodzie”. Był to spór estetyczny, ale też światopoglądowy. Pokoleniowy stosunek do poety najlepiej wyraził w 2002 r. najbardziej wtedy wpływowy poeta nowego idiomu Andrzej Sosnowski. W książce „Poeci czytają Herberta”, która ukazała się w wydawnictwie Krystyny i Ryszarda Krynickich (a5), pod redakcją Andrzeja Franaszka, Sosnowski napisał: „Zbigniew Herbert często powtarza, że prorocy odeszli. Konstatacja ta ma zapewne mieć smutny wydźwięk, smutny tradycyjnie, bo na zniknięciu bogów i odejściu proroków próbowali sobie coś wystawić różni dotknięci i zasmuceni owym »zanikiem« dawniejsi pisarze, np. romantyczny Hölderlin. Różnica polega chyba na tym, że tamci wcześniejsi poeci pisali niejako z głębi tej nieobecności i bardzo się męczyli, próbując znaleźć dla niej jakiś miarodajny lub bezmierny język”. Jeśli poeci piszący „z głębi tej nieobecności” w odróżnieniu od Herberta szukali „miarodajnego lub bezmiernego języka”, który opowie tę samotność po odejściu/utracie proroków, to jakim językiem posługiwał się Herbert? Wielu czytelników i badaczy odpowiedziałoby: „przezroczystym”, bo tak w pewnym momencie przyjęło się mówić o tej poetyce. Sosnowski zresztą zauważa najpierw właśnie „komunikatywność” wierszy Herberta, „minimalny poziom szumu i elegancję wysłowienia”. Komunikatywność i przezroczystość to oczywiście dwie różne rzeczy, a jednak powiązane, kiedy mówimy o języku wiersza albo kina – kino stylu zerowego. Styl zerowy w kinie polega na prowadzeniu narracji w sposób przezroczysty dla widza. W tym przypadku bowiem widz ma się skupić na treści, nie formie filmu. Styl zerowy w kinie podobno gwarantuje widzowi, że ten po prostu będzie się angażował w opowiadaną historię. Krótko mówiąc, nie chodzi o żaden artyzm, tylko „zwykłą” treść. W polu poetyckim oznaczałoby to, że ważniejszy od formy wiersza jest jego przekaz (co jest absurdalne samo w sobie). Nie łudźmy się, że język Herberta jest przezroczysty – to nieprawda. Po prostu jego teksty zwykło się omawiać właśnie tak, jakby pisane były językiem stylu zerowego, co zauważyła np. Wisława Szymborska: „Niestety, krytyka literacka zagadnienia formy pomija albo napomyka o nich zdawkowo (…). Nikt nie zastanawia się, dlaczego to jest właśnie poezja, a nie traktat filozoficzny, artykuł, felieton albo kartka wyrwana z pamiętnika”. No właśnie. Odbiorcy miało wystarczyć, że są to wiersze „mądre” i „moralne”. Wkrótce ich wysoki ton i owa łatka poety piszącego teksty językiem „przezroczystym”, czyli radykalnie „komunikatywne” – przyklejona zresztą nie przez wrogów, ale przez przyjaciół – przyczyniły się do tego, że kolejne pokolenie poetów/poetek, patrzące raczej w stronę awangardy i konceptualnego eksperymentu, zaciemniania bądź odraczania znaczenia, było tej dykcji raczej niechętne. Zresztą czy – przywołując słynne rozróżnienie Karola Maliszewskiego – barbarzyńcy mogli kochać klasyków? Cóż, niektórych kochali, ale nie tych. Kolejne pokolenie, czyli to, które szturmem wchodzi teraz na scenę, zgarniając nominacje i nagrody, zakładając pisma literackie, siejąc ferment w środowiskach – Herberta zna jeszcze słabiej. Ma ono innego wroga – jest nim kapitalizm, wzrost PKB, zanieczyszczenie środowiska. Czy poeta, który staje się klasykiem, przestaje być czytany? Czy dyskusje wokół jego wierszy są rytualne i nie angażują już prawdziwych emocji, ponieważ nie jest to żadne być albo nie być poety? On już tronuje, a my możemy jedynie – jak słynny geometra z „Zamku” Kafki – pogadać o nim we wsi pod zamkiem, ale nasze opinie będą odbierane jako szumy i szepty. Można (chcieć) powiedzieć coś jeszcze? Po wszystkich tych konferencjach, wyborach i zbiorach, doktoratach i habilitacjach? Może w młodym pokoleniu szansę miałby Herbert – surrealista? Wielu poetów