Gra o zielone
Rzadko się zdarza, aby ludzie zupełnie wytępili jakiś gatunek roślin. Zawsze coś ocaleje Rośliny umierają cicho i tak niepostrzeżenie, że często nie zauważamy ich zniknięcia. W Polsce straciliśmy bezpowrotnie ponad 40 gatunków, ale czy przeciętny mieszkaniec zauważył tę stratę? Oczywiście, rośliny wymierały zawsze, jednak zagrożenie flory nigdy nie było tak duże jak w naszych czasach. Polska czerwona lista wymienia 1244 gatunki wymierające i zagrożone, a przecież nie jest to pełny wykaz. Nasilanie się wymierania roślin zaczęło się w czasach, gdy człowiek zajął się rolnictwem i zaczął wycinać lasy oraz wypasać zwierzęta. Kolejne zagrożenie to budowa wielkich miast i przemysłu, kiedy to ogromnie wzrosło zapotrzebowanie na surowce i materiały budowlane. Tak np. niemal zupełna zagłada cedrów libańskich zaczęła się w VI wieku n.e., kiedy to cesarz Justynian użył ich jako budulca na świątynie. Nie inaczej działo się między Tatrami i Bałtykiem. Przed wiekami Tatry Polskie słynęły z borów limbowych, a jeszcze przed 500 laty limba rosła na ponad 100 ha; dzisiaj pozostały tylko nieliczne skupienia tego drzewa. Podobny był los rodzimego cisa i kilku innych drzew. Człowiek stwarza dwojakie zagrożenie dla roślin. W pierwszym przypadku chodzi o zrywanie, wycinanie i wykopywanie, nadmierny zbiór owoców i nasion, deptanie i wygniatanie, koszenie i wypasanie, co prowadzi do osłabienia lub wyniszczenia wielu lokalnych populacji, a w rezultacie do zubożenia flory dużych regionów. Podmiejskie lasy są ogałacane z konwalii, które sprzedaje się na ulicach miast. Podobnie rzecz ma się z widłakami, które kiedyś były poszukiwane jako roślina lecznicza, natomiast obecnie służą do dekoracji świątecznych stołów. Rzadkością staje się bagno zwyczajne, używane jako środek przeciwko molom. Coraz trudniej spotkać języcznik zwyczajny (paproć o liściach oryginalnych, bo niepostrzępionych i zimotrwałych), bowiem najpierw zrywano go jako roślinę leczniczą, później wykopywano z naturalnych stanowisk i przenoszono do ogródków przydomowych jako ozdobę rabat. Krokusy, widłaki, sasanki, grzybienie, mikołajki – przykłady można mnożyć. Jednak nie tylko bezpośrednie niszczycielskie działanie człowieka jest najgroźniejsze dla roślin. Rzadko się zdarza, aby ludzie zupełnie wytępili jakiś gatunek w obszarze jego naturalnego występowania, zawsze w jakimś niedostępnym lub zapomnianym miejscu coś ocaleje. Skutkiem bezpośredniego działania jest zazwyczaj zanikanie roślin tylko w bliskości człowieka, co pozbawia nas wielu przyjemności i pożytków. Znacznie groźniejsza jest niszczycielska działalność pośrednia. Chodzi o naszą ingerencję w biotopy. Można nie zrywać ani jednej rośliny, można nawet jej nie dotknąć, a jednak spowodować zniszczenie całej populacji na dużym obszarze przez spowodowanie zmian w środowisku. Melioracje pól, osuszanie torfowisk, regulacje rzek, zalewanie dolin z powodu budowy tam, zakwaszanie i zanieczyszczanie wód i gleb, intensywna eksploatacja łąk – oto najpoważniejsze zagrożenia dla roślin. Straż miejska i leśna może wymusić zaniechanie lub ograniczenie handlu konwaliami i widłakami, protesty ekologów mogą spowodować zmianę lokalizacji autostrady i uratować siedliska unikatowej flory, rolnika można nakłonić do koszenia łąki w takim terminie, żeby nie niszczył rzadkich roślin, ale zbudowanie tamy, osuszenie torfowiska czy zalesienie murawy lub wrzosowiska, to wyrok śmierci dla wielu gatunków. Wyrok ostateczny. Stosunkowo powszechna jest świadomość zagrożenia limby lub brzozy ojcowskiej, zdajemy sobie sprawę, że ochrony wymagają niektóre krzewy, krzewinki i rośliny zielne, ale nie zdołano upowszechnić wiedzy o wymieraniu grzybów i porostów, choć właśnie one są gatunkami szczególnie zagrożonymi. Z około 4 tysięcy naszych grzybów wielkoowocnikowych aż 3 tysiące należy do zagrożonych. Przyczyna? Z powodu zanieczyszczenia powietrza, wody i gleb zanikają ich siedliska. Trujące emisje przemysłowe, wyrąb lasów, wycinanie alei i sędziwych drzew – to główne przyczyny zagrożenia niemal 40 proc. krajowej flory porostów, szacowanej łącznie na 1600 gatunków. Niektórzy lekceważą niebezpieczeństwo wymierania roślin, uważając, że i tak będzie zielono, bo miejsce wymarłych gatunków zajmą inne. Tylko, że będzie to zieleń mniej zróżnicowana, znacznie uboższa, a zubożenie flory to również zubożenie fauny, co jest widoczne zwłaszcza w przypadku świata owadów. Motyl kniejowiec sudecki występuje już tylko w rejonie Lądka Zdroju i to w ilości zaledwie kilkuset