Idę w Himalaje z nadzieją, że nic się nie stanie Rozmowa z Reinholdem Messnerem – Czy pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z górami? – Doskonale, chociaż było to dość dawno. Miałem zaledwie pięć lat, kiedy miałem okazję pójść w góry, które dotąd widziałem z okien mojego domu. To było emocjonujące przeżycie i dlatego pewnie tak dobrze je pamiętam mimo upływu lat. I jak sądzę, był to również kluczowy moment decydujący o tym, że zostałem później alpinistą. – Kiedy zaczął pan poważnie myśleć o wspinaczce w Himalajach? – Po 20 latach wspinania. Przez dwie dekady skupiałem uwagę na wspinaczce skałkowej i stałem się uznanym ekspertem w tej dziedzinie. Kiedy w 1969 r. zaproszono mnie na ekspedycję, pojechałem. Próbowaliśmy wielkich ścian himalajskich i to był kolejny kluczowy moment w moim życiu – stałem się specjalistą od wspinaczki na wielkich wysokościach. Najważniejsze, że do dnia dzisiejszego moje życie można podzielić na pięć różnych okresów, a być może ten szósty jest dopiero przede mną. Wspinaczka wysokogórska to tylko jedna z pięciu moich dróg życiowych. To nawet nie jest najważniejsza sprawa w moim życiu, ale za to jedyna znana w Polsce. Dzieje się tak, ponieważ polscy himalaiści byli w tym samym czasie co ja bardzo dobrzy. W latach 80. byli liderami na świecie, mieliśmy więc ze sobą wiele wspólnego i często się spotykaliśmy. Media w Polsce uwypuklały tylko rywalizację między mną a wspaniałym Jurkiem Kukuczką i… to rzeczywiście była rywalizacja. Dlatego na tym okresie mojego życia skupiają się wszyscy w Polsce. – Co było dla pana najbardziej fascynujące w początkach wspinania w Himalajach? – Rozmiar tych gór. Co prawda, moja pierwsza wyprawa była bardzo tragiczna, ale od jej rozpoczęcia byłem zafascynowany tą olbrzymią ścianą, którą mieliśmy pokonać. Dokonaliśmy w końcu tego z bratem. Potem podczas powrotu brat zginął, ja zaś otarłem się o śmierć. Nie zginąłem, bo miałem szczęście. Wróciłem do domu jako zupełnie zniszczony człowiek i jeśli zdecydowałem się zacząć wszystko od początku, to tylko dlatego, że byłem w połowie mego dorosłego życia, wszyscy przyjaciele byli w górach i nie mogłem tego przerwać. Ale nigdy później nie byłem tak bliski porzucenia wspinaczki. – Czy po tragediach pod Nanga Parbat i Manaslu nie przyszło panu na myśl, że płacicie zbyt wysoką cenę za zdobywanie szczytów? – Łatwo tak powiedzieć po wszystkim. Nikt nie idzie w Himalaje, mówiąc: jestem gotowy tam zginąć lub jestem gotowy zgubić innych ludzi. Idziemy z nadzieją, że nic złego się nie stanie. Ale Himalaje są bardzo groźne, a wtedy były jeszcze groźniejsze, bo teraz wiemy o nich nieporównywalnie więcej, a także dlatego, że dysponujemy dużo lepszym sprzętem. Pod Manaslu, gdzie podczas wielkiej burzy zginęło dwóch uczestników wyprawy, nikt nie wiedział o zbliżającej się nawałnicy. Jeśli miałbym szansę jakimś cudem wrócić pod Manaslu, może zatrzymałbym się przed szczytem i powiedziałbym: stop, to, co robimy, jest zbyt niebezpieczne. Ale na Manaslu burza przyszła podczas mojego ataku na szczyt, w ciągu ostatniej godziny wspinaczki. A ja cały czas byłem przekonany, miałem nadzieję, że wygram wyścig z burzą, zdobędę go i wrócę do bazy. I mnie się to udało, ale inni w tej burzy zginęli. – Co było dla pana motywacją do nowych wypraw i podejmowania kolejnych wyzwań? Czy była to chęć rywalizacji, potrzeba zdobycia sławy, rodzaj narkotyku gór? – Górski narkotyk… Nie lubię tego określenia. Myślę, że nie jesteśmy pod wpływem narkotyku gór, ale jakiejś siły, która nas popycha w góry. W rzeczywistości żaden z nas nie jest szczęśliwy, gdy musi wracać na dół, kiedy kończy się ekspedycja i wracamy w doliny. Taki powrót wywołuje emocje, kiedy po raz pierwszy znaleźliśmy się w niebezpiecznym miejscu i udało się nam z niego wydostać. Na początku chciałem wytyczać różne nowe drogi na ośmiotysięcznikach. Nie tylko ja, również Chris Bonington – przystępowaliśmy do tego nowego sposobu wspinania się w górach w tym samym czasie. On był znacznie starszy ode mnie, ale mieliśmy tę samą ideę zdobywania ośmiotysięczników nowymi drogami. Polaków jeszcze wtedy tam nie było, były ekspedycje angielskie i z Europy Centralnej. Potem doszli Japończycy. To był prawdziwy szturm na większość różnych ścian himalajskich. I robiliśmy wtedy wielkie, kosztowne ekspedycje. Następnym krokiem, który już zrobiłem
Tagi:
Adam Gąsior