Szmugiel ludzi przez San i lasy to już codzienność. Wielu nielegalnym imigrantom straż graniczna uratowała życie Od początku tego roku do połowy listopada bieszczadzka straż graniczna zatrzymała ponad stu nielegalnych imigrantów, którzy przez zieloną granicę przeszli do Polski. Do końca grudnia ta statystyka z pewnością się powiększy. Szmugiel ludzi przez San i lasy to już codzienność Mimo że zewnętrzna granica Unii Europejskiej naszpikowana jest strażnicami, Azjaci i obywatele byłego ZSRR wciąż podejmują próby jej sforsowania, a następnie przedostania się w głąb Polski lub dalej na zachód. Jeszcze niedawno Polska była dla szukających lepszego życia imigrantów krajem niemal wyłącznie tranzytowym. Dzisiaj – coraz częściej traktowanym na równi z innymi państwami Unii. Dla Ukraińca Polska to jeszcze wciąż miejsce znacznie gorsze do życia niż Niemcy czy Włochy, lecz dla Wietnamczyka lub Chińczyka – niekoniecznie. Ucieczka do „raju” – Wystarczy pojechać pod Warszawę do Wólki Kosowskiej – mówi oficer operacyjny Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu. – Azjatów jest tam zatrzęsienie, to wielkie centrum handlowe. Część przebywa legalnie, inni na dziko. Wielu mieszka tam od pięciu-sześciu lat. Według funkcjonariuszy straży granicznej, którzy przesłuchują zatrzymanych na granicy imigrantów, między bajki należy włożyć przekonanie, że szmuglowani są do Europy lub idą na własną rękę wyłącznie ludzie biedni, nieszczęśliwi, upokarzani w swoich krajach przez totalitarne reżimy. – Takich jest niewielu, większość żyje na przyzwoitym poziomie, o czym świadczą zabezpieczone przy nich fotografie ich domów, pieniądze lub ubrania – zapewnia oficer operacyjny BiOSG. – Ale tłumaczenie jest podobne. Uciekają do Europy, bo tu chcą się lepiej urządzić i przygotować miejsce dla członków rodziny. Mit szybkiego dorobienia się oraz wolności jest niezwykle silny. Osobną grupę stanowią pospolici kryminaliści chcący uciec przed wymiarem sprawiedliwości w swoich krajach. Przez góry i lasy ukraińsko-polskiego pogranicza idą mężczyźni, kobiety i dzieci. Najbardziej żal tych ostatnich – przestraszonych, często przemarzniętych i głodnych. Przypadek Czeczenki Kamisy, która przed trzema laty straciła w Bieszczadach trzy córki, to najtragiczniejszy przykład nieudanego przerzutu ludzi. Mimo że odbił się głośnym echem nie tylko w Polsce, nie zniechęciło to kolejnych rodzin czeczeńskich, mołdawskich czy gruzińskich do forsowania trudnego terenu w pogoni za marzeniami. Na Zachód do domów publicznych – W takich i podobnych sytuacjach najczęściej ukraiński przewodnik porzuca imigrantów w drodze do zielonej granicy – opowiada inny oficer operacyjny BiOSG. – Wskazuje ręką kierunek, w którym każe iść, i znika. Na dodatek często kłamie, mówiąc, że za lasem są już Niemcy. Przeciętny Wietnamczyk, Irakijczyk czy Afgańczyk nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Żal też kobiet, przeważnie młodych i ładnych, które po przerzuceniu na Zachód (także do Polski) trafiają do domów publicznych. – Niektóre mają świadomość, w jaki sposób będą odpracowywać przeszmuglowanie ich do Europy, inne są bardzo naiwne i dopiero na miejscu dowiadują się, co je czeka – mówią oficerowie BiOSG. – Dominują tu Wietnamki i Chinki. Niedawno zatrzymaliśmy grupę, w której było kilka dziewczyn. Jedna miała przy sobie album z profesjonalnej sesji fotograficznej. Była w pełni świadoma, po co wyjeżdża z Wietnamu. Mężczyzn można podzielić na tych, którzy zakładają, że będą w Polsce lub gdzie indziej żyć z pracy na czarno, oraz na tych, którzy liczą na azyl polityczny. – Problem w tym, że przeważnie nie umieją wytłumaczyć, przez kogo i jak są prześladowani – twierdzi oficer z placówki straży granicznej w Krościenku. – I najczęściej okazuje się, że nic takiego nie ma miejsca. Również jeśli chodzi o dyskryminację z powodu przekonań religijnych. Natomiast zdarza się, że całe rodziny uciekają z krajów ogarniętych wojną, ostatnio z Afganistanu. Z granicy do szpitala Kontrolowany przez BiOSG w Przemyślu odcinek granicy z Ukrainą jest najtrudniejszy na całej ścianie wschodniej. Górzysty, gęsto zalesiony, poprzecinany wąwozami i potokami. Na pozór imigrantom łatwo się tu ukryć, kilometrami mogą kluczyć, unikając pościgu straży granicznej. Zwłaszcza jeśli uciekinierów prowadzi doświadczony przewodnik wyposażony w GPS, co obecnie jest już normą. – Kiedyś w rejonie Stuposian przeszło do Polski kilku Wietnamczyków, zatrzymaliśmy ich dopiero w masywie Otrytu, 28 km od miejsca przekroczenia granicy –
Tagi:
Krzysztof Potaczała