Granice obrony koniecznej

Granice obrony koniecznej

Wiedziałem, że wyrok w tej sprawie będzie ważny dla każdego z nas – mówi obrońca Jana G., mec. Tadeusz Wolfowicz Od początku czułem w tej sprawie brzemię odpowiedzialności. Dlaczego? Bo roztrzygnięcie w sprawie o przekroczenie granic obrony koniecznej będzie ważne dla każdego z nas. Przecież wiele osób może się znaleźć w takiej sytuacji jak Jan G. – mówi mecenas Tadeusz Wolfowicz, obrońca z urzędu Jana G. – Protestowałem i będę protestował przeciwko łączeniu funkcji zawodowej oskarżonego w tej sprawie z jego statusem. To są dwie zupełnie różne kwestie. Czy można się spodziewać, że skoro napadnięty jest policjantem, to w sytuacji zagrożenia zachowa się inaczej niż przeciętny człowiek? A tego właśnie oczekiwano od oskarżonego w tej sprawie. Uważano, że jego zachowanie, a także predyspozycje, są inne niż każdego z nas. Moim zdaniem, to poważny błąd. Nie byłem na ogłoszeniu wyroku, ale w przekazie radiowym usłyszałem, że sędzia, uzasadniając rozstrzygnięcie, także powtórzył to, że oskarżony zawiódł jako policjant – mecenas Wolfowicz rozkłada ręce w geście zdziwienia. – Jeśli to prawda, to uzasadnienie jest, moim zdaniem, nieadekwatne do aktu oskarżenia. Zarzuty oskarżenia dotyczyły Jana G., a nie sierżanta Jana G. Oskarżony nie był wtedy na służbie. Dopiero na nią jechał. Fakt, że w pierwszej fazie zdarzenia, występując w ochronie ludzi napadniętych, zachował się jak policjant, nie może być interpretowany w ten sposób, że w drugiej fazie też się powinien tak zachować – dodaje mec. Wolfowicz. Tymczasem pani prokurator, sądzę, że nieprzypadkowo, używała wymiennie określeń “oskarżony G.” i “funkcjonariusz policji”, tak jakby nie było różnicy. Tymczasem ona jest i ma dosyć zasadnicze znaczenie dla sprawy. Akt oskarżenia nie zarzucał oskarżonemu, że zachował się on niezgodnie z regulaminem użycia broni przez policjanta. Zarzucał mu, że użył zbyt intensywnego środka obrony oraz że mając możliwość “celowania w bezpieczne części ciała” napastników, celował czy trafił w korpus. Bezpieczne części ciała – powtarza mecenas Wolfowicz. – Tylko że strzały padły z odległości 40 do 80 cm. W takiej sytuacji nie ma możliwości celowania. Wydawało mi się to jasne. Broniąc oskarżonego, powołałem się na publikację dotyczącą obrony koniecznej, której autor postawił pod znakiem zapytania wszelkie wymagania stawiane napadniętym osobom dysponującym bronią. Uznał, że są one abstrakcyjne, nieadekwatne do sytuacji, wręcz nierealistyczne. Jan G. nie miał możliwości ani czasu, by dokładnie wycelować. Często na sali sądowej mówiono o ciekawości mężczyzn, którzy wyszli z baru. Ciekawość? Dość szczególna, skoro kazała im podejść tak blisko do człowieka z bronią. W pewnym momencie pani prokurator, celowo lub nieostrożnie, zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście tak było. Może świadkom chodziło o obezwładnienie strzelającego? – dywagowała. Jeżeli to była pomyłka, to dosyć znamienna. Sugeruje bowiem określone zamiary ludzi z baru. Jeden ze świadków, mówiąc o Janie G., przedstawił obraz człowieka miotającego się, szukającego drogi ucieczki, osaczonego. Czy tak wygląda człowiek, do którego podchodzi się z ciekawości? Świadkowie milczą Ten proces miał swoistą dramaturgię. Świadkowie w tej sprawie potykali się o prawdę i szli dalej. Uważam, że niektórzy robili to zupełnie świadomie. Składali sprzeczne zeznania. Od początku jednak przykładałem ogromną wagę do zeznań trzech świadków napadniętych na przystanku i obronionych przez Jana G. W trakcie procesu ci ludzie z powodu blokady psychicznej, wpływu rodziców – byli bardzo młodzi – wycofali swoje zeznania. Za wszelką cenę starali się uciec od odpowiedzialności swych spostrzeżeń. – Nie pamiętam. Nie pamiętam – do takich odpowiedzi sprowadzały się ich zeznania. Nawet sąd był zdziwiony ich postawą. Jeden z dziennikarzy zapytał mnie wtedy, jakie to ma znaczenie z punktu widzenia obrony. Otóż uważałem, że to, co powiedzieli w śledztwie dwa dni po zdarzeniu, pozwala mi już budować zręby obrony. Dostarczyło mi argumentów na korzyść oskarżonego. Potem nastąpił dramatyczny moment procesu, kiedy pani prokurator starała się wstrząsnąć świadkami. Wskazując na oskarżonego, powiedziała: – Tu siedzi człowiek, który z narażeniem życia panie bronił. Wasze zeznania mogą być dla niego bardzo ważne. Dlaczego panie milczą? Jeszcze później na wniosek oskarżenia przesłuchano ich ponownie w obecności psychologa. Muszę przyznać, że byłem do tego sceptycznie nastawiony.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2000, 2000

Kategorie: Kraj