Na granicy bez zmian

Na granicy bez zmian

40 dni temu to dziecko urodzi³o siê w obozie w Bruzgach na Bia³orusi. Teraz obóz jest likwidowany, a ludzie stamt¹d s¹ wypychani do Polski. Dziecko wraz z 16-osobow¹ grup¹ utknê³o na bagnach Siemianówki. Stra¿ Graniczna przyjê³a zg³oszenie. Zapewne ruszy z akcj¹ ratunkow¹. Grupa Granica Autor zdjêcia nieznany

Skala problemów, z którymi dziś walczymy, jest światowa – mówią na Podlasiu „Dziewczynka Dyam i chłopiec Daro. Kilkanaście godzin temu dzieci wyszły z więzienia – po ponad czterech miesiącach. Będą teraz w ośrodku otwartym, oczywiście z rodzicami. Bardzo mnie to cieszy”, pisze w mediach społecznościowych Kamil Syller, prawnik i aktywista z Podlasia. „Pogranicznicy nie nosili ich jesienią na rękach, jak noszą teraz ukraińskie dzieci. Kilku trepów w przepoconych mundurach przepchnęło Daro i Dyam przez drut żyletkowy – tylko z matką, bo ojciec został w szpitalu. Nikogo nie interesowało, że w ojczyźnie Dyam i Daro są zamachy terrorystyczne, krajem rządzą uzbrojone bojówki i milicje, a ojciec dzieci podpadł władzy. (…) Trzeba było uruchomić Europejski Trybunał Praw Człowieka, żeby zadziałały »cywilizowane« procedury – czyli umieszczenie kilkuletnich dzieci w więzieniu zamiast wywiezienia do lasu. Dzieci mieszkały w naszym domu przez kilka dni. Odpoczęły, pokonały biegunkę, odżyły, zaczęły się bawić. W związku z tym pobytem toczy się teraz postępowanie karne. Ktoś uznał, że wziąłem te dzieci do domu, żeby zarobić (ja osobiście – bo mojej żonie dali spokój). Może w Waszym domu są teraz białe, słowiańskie dzieci zza wschodniej granicy. Korzystajcie z tego, że nie musicie nosić im jedzenia w tajemnicy i wyglądać co jakiś czas przez okno, czy nie zajechał samochód z agresywnymi pogranicznikami. I że po udzieleniu pomocy nikt nie potraktuje Was jak chciwego gnojka. To wspaniałe, że pomagacie. Oglądamy to ze Wschodniego Patostanu z dumą, zazdrością i goryczą”. Życie na poligonie Kamil Syller przeniósł się z rodziną na Podlasie w 2015 r. Dwa lata później włączył się w akcję ratowania puszczy przed lex Szyszko. – Już wtedy powstała „sieć” – opowiada. – Zgromadziła osoby o podwyższonej wrażliwości społecznej, miejscowych i przyjezdnych. Niektórzy przyjechali, żeby wziąć udział w akcjach, i zostali. Ostatniej jesieni „sieć” musiała porzucić walkę o las i o drzewa w przydrożnych alejach. Życie ludzkie wysunęło się na pierwsze miejsce. – Zaskoczyło nas to kompletnie – mówi Kamil. – Wynieśliśmy się z Warszawy, żeby żyć inaczej, decydować na spokojnie, czy w danym roku posiać to czy tamto albo czy na wycieczkę pojechać na Kosowy Most lub do rezerwatu ścisłego. Skala problemów, z którymi dziś walczymy, jest światowa. Wioska, w której mieszkają, oddalona jest o 5 km od granicy. Nie znajduje się w „zonie”, ale i tak naznaczyła ją obecność wojska, WOT i policji. Po drogach ciężki sprzęt budowlany jeździ w kierunku granicznego płotu. – Jesteśmy soczewką tego, co się dzieje na Podlasiu – komentuje Syller. Podkreśla, że odkąd region stał się poligonem doświadczalnym służb mundurowych, ich niekompetencja i brutalność powodują rosnący opór społeczny. Na dorocznym zebraniu ochotniczej straży pożarnej – jednym z ważniejszych wydarzeń społeczno-kulturalnych we wsi – obecni przedstawiciele wszystkich gospodarstw domowych przeszli po części oficjalnej do rozmów o sprawach codziennych: uchodźcach, mundurowych, budowie płotu. – Poza jednym wyjątkiem słychać było wyłącznie krytykę tego, co się dzieje – wspomina Kamil. – Zmiana nastąpiła na podstawie kontaktu z problemami – dodaje. Podlasianie mają dość sięgania złodziejską ręką po ich prywatność. Potrafią się postawić, zażądać protokołu z procedury przeszukania bagażnika, co skłania mundurowych do odstąpienia od czynności. Kamil dzieli się historią znajomej: jechała z dziećmi podmiejskim autobusem, naprzeciw niej siedział uzbrojony żołnierz, trzymał palec na spuście – na podlaskiej drodze, w trzęsącym się pojeździe. Kobiecie puściły nerwy, zaczęła krzyczeć, że co on sobie wyobraża. Odpowiedział, że musi być w każdej chwili gotowy do strzału… Brak odpowiedniego wyszkolenia służb daje się we znaki na każdym kroku. Na każdym metrze dróg rozjechanych przez rosomaki. A drogi to podstawa bytu. Brakuje połączeń komunikacji publicznej, sieć internetowa jest słaba, często jeździ się do urzędu załatwić coś osobiście. Zimą nie docierał do wiosek sklep obwoźny, ludzie nie mogli kupić rano chleba. Listonosz nie dowiózł renty czy ważnej korespondencji. Najstarsi mieszkańcy pamiętają, jak budowano drogę na torfie – do zbrojenia mostka użyto resztek radzieckiego czołgu. Teraz pod ciężarem maszyn Budimexu drogi dosłownie rozjeżdżają się na boki. Nie ma chętnych, by wyciągać z błota pojazdy. – Miejscowi znają realia, nie chcą użyczać swojego sprzętu – mówi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2022, 2022

Kategorie: Kraj