Gromadzić się, by nie popaść w biedę – rozmowa z Alfredem Domagalskim
Wiele nowych spółdzielni tworzą ludzie młodzi, którzy nie chcą roztrwonić swojego potencjału w bieganinie od jednej umowy śmieciowej do drugiej W ubiegłym roku cały świat obchodził Międzynarodowy Rok Spółdzielczości, proklamowany przez Organizację Narodów Zjednoczonych. ONZ wezwała do przeglądu i rewizji prawa spółdzielczego, uczynienia go bardziej przyjaznym ludziom, zgodnie z Deklaracją Spółdzielczej Tożsamości i z międzynarodowymi zasadami spółdzielczymi. W Polsce podczas uroczystości politycy zgodnie podkreślali znaczenie spółdzielczości dla rozwoju kraju, jego gospodarki i społeczeństw lokalnych. Jak te deklaracje przełożyły się na praktykę? – Pod względem ilościowym znakomicie. W Sejmie posłowie złożyli aż siedem projektów ustaw dotyczących prawa spółdzielczego. Niestety, ilość nie zawsze przekłada się na jakość. Kilka z tych siedmiu projektów zmierza wręcz do likwidacji spółdzielni, szczególnie mieszkaniowych. Zresztą ta aktywność posłów nie jest niczym nowym. Po roku 1994 zostało podjętych pięć poważnych prób uchwalenia prawa spółdzielczego. Dwie to inicjatywy prezydenckie, a trzy poselskie: byłej UW, SLD i PO – wszystkie nieudane. Niepowodzeniem zakończyła się też podjęta w minionej kadencji inicjatywa rządowa. Przez cztery lata zdołano jedynie przygotować Raport o spółdzielczości oraz projekt założeń nowej ustawy. Niestety, Rada Ministrów nie znalazła czasu, aby go rozpatrzyć. I w ten sposób kilkuletni wysiłek wielu ludzi został zmarnowany. Co, pańskim zdaniem, jest powodem tej z jednej strony opieszałości, a z drugiej uporczywych prób tworzenia jeszcze bardziej niekorzystnego dla spółdzielczości ustawodawstwa? – Do niedawna mówiłem, że te przyczyny tkwią w ludzkiej mentalności. Jedni zakodowali w sobie obraz spółdzielczości poddanej systemowi nakazowo-rozdzielczemu i gospodarce centralnie planowanej w okresie realnego socjalizmu, co obecnie przeszkadza im w racjonalnym podejściu do tworzenia podstaw prawnych funkcjonowania spółdzielni. Drugim zaś brakuje podstawowej wiedzy, czym jest spółdzielczość, jaką pozytywną rolę odgrywa w całym świecie i jaką mogłaby w Polsce, szczególnie w zakresie rozwoju i aktywizacji społeczności lokalnych. Teraz jednak mam wątpliwości, bo ile lat można odreagowywać przeszłość i jak długo można cierpieć na cnotę niewiedzy, skoro we współczesnych realiach dostęp do informacji jest praktycznie nieograniczony? No, ile? Zresztą Krajowa Rada Spółdzielcza, związki rewizyjne i poszczególne spółdzielnie robią wiele na rzecz promocji spółdzielczych idei i wartości. Przekłada się to też na praktykę. Wiele nowych spółdzielni tworzą ludzie młodzi, którzy nie chcą roztrwonić swojego potencjału w bieganinie od jednej umowy śmieciowej do drugiej. Ten proces nie dokonywałby się, gdyby spółdzielczość w swej istocie nie była atrakcyjną formą społeczno-gospodarczej aktywności ludzi. Niedawno uczestniczyłem w obchodach jubileuszu spółdzielni mleczarskiej w Krasnymstawie. W zagajeniu jej prezes zwrócił się do 1,5 tys. zgromadzonych na sali spółdzielców ze słowami: „Czym jest spółdzielnia? Spółdzielnia to wy!”. Wywołały one aplauz zebranych. Tak więc prezes spółdzielni potrafił w dwóch krótkich zdaniach streścić istotę spółdzielczości i ludzie ją pojęli, a prawodawca od lat ma ze zrozumieniem duże kłopoty. Zapewne zabrzmiało to efektownie, ale podobnie mógłby powiedzieć do kadry zarządzającej i pracowników prezes każdej korporacji, a nawet zwykłej spółki handlowej. – Powiedzieć można wszystko, byle z sensem. Spółki prawa handlowego są nastawione przede wszystkim na akumulację kapitału. Spółdzielnie natomiast potrzebne są ludziom nie w celu bogacenia się, lecz po to, by nie popadali w biedę. Z uznawanej i szanowanej w świecie definicji spółdzielni przyjętej przez Międzynarodowy Związek Spółdzielczy wynika, że spółdzielnia jest autonomicznym stowarzyszeniem osób dobrowolnie zjednoczonych w celu zaspokojenia swoich wspólnych potrzeb oraz aspiracji gospodarczych, społecznych i kulturalnych poprzez stanowioną wspólną własność i demokratycznie kierowane przedsiębiorstwo. Proszę mi wskazać jedną spółkę kapitałową, w statucie której znalazłby się choćby daleki refleks takiego zapisu. Z tej definicji oraz wartości i zasad, jakie przyjęli spółdzielcy, wynika odmienność spółdzielni od spółki kapitałowej. Ta odmienność m.in. sprawia, że spółdzielnie nie zastąpią spółek, tak jak spółki nie zastąpią spółdzielni. Owe dwa odrębne systemy gospodarowania kierują się bowiem odmienną filozofią. Tę odmienność dobrze definiuje jeden z dokumentów programowych Europejskiej Partii Ludowej, stanowiącej największą siłę polityczną w Parlamencie Europejskim. Czytamy w nim np., że „spółdzielnie, które opierają swoją działalność na wartościach samopomocy, samoodpowiedzialności, demokracji, równości, sprawiedliwości i solidarności, stanowią istotny element społecznej gospodarki rynkowej. Problemem globalnego kapitalizmu jest bowiem postępująca